„Erotic-Zdrój, czyli sanatorium nie wybacza” Wydziału Produkcji aut. Roberta Górskiego i Domana Nowakowskiego w reż. Wojciecha Adamczyka w Małej Warszawie. Pisze Wiesław Kowalski w Teatrze dla Wszystkich.
W Małej Warszawie odbył się premierowy wieczór spektaklu „Erotic-Zdrój, czyli sanatorium nie wybacza” – dzieło Roberta Górskiego, znanego kabareciarza i twarzy Kabaretu Moralnego Niepokoju, oraz Domana Nowakowskiego, dramatopisarza z teatralnym i telewizyjnym dorobkiem. Połączenie tych dwóch światów – lekkiego kabaretu i poważniejszego dramatu – zapowiadało interesujące spotkanie. Jednak efekt końcowy pozostawia mieszane uczucia.
Komedia w teatrze to wcale nie taka prosta sprawa. Żart musi mieć rytm, a scena – puls. Trudno też o świeżość, gdy akcja rozgrywa się w sanatorium – miejscu znanym z utartych schematów i stereotypów. W spektaklu spotykamy więc postaci jak z podręcznika: nauczyciel z misją, podrywający wujek, zmysłowe kuracjuszki czy matka z tajemnicą trzymająca wszystkich na krótkiej smyczy.
Pierwsza część spektaklu to wyraźna dominacja kabaretowego stylu: żarty dobrze znane, sytuacje przewidywalne, a całość przypomina raczej telewizyjny sitcom niż teatr dramatyczny. Sanatorium staje się tłem dla anegdot, a nie miejscem budowania napięcia. Dialogi często brzmią tak, jakby czekały na reakcję widowni zza kulis – której na scenie przecież nie ma.
Druga część próbuje to trochę zmienić – pojawia się więcej absurdu i prób głębszego spojrzenia na bohaterów. Wątki o samotności i niespełnieniu zaczynają się przebijać przez lekką powierzchnię żartu. Niestety, spektakl nie pozwala tym momentom rozwinąć się w pełni – niemal od razu zostają one rozładowane kolejnym dowcipem. Efekt? Zamiast łączyć dramat z komedią, oba te światy obok siebie funkcjonują, ale bez prawdziwej synergii.
Na szczęście aktorsko jest w miarę solidnie. Violetta Arlak próbuje czasami z dystansem i ironią odnajdywać się w swojej roli, Bogdan Kalus wnosi niezbędną energię, Emilia Komarnicka ożywia mniej dynamiczne momenty, a Piotr Ligienza, aktorsko najciekawszy, dba o rytm i tempo. To dzięki nim spektakl nie rozpadł się zupełnie.
Reżyseria Wojciecha Adamczyka, znanego z serialu „Ranczo”, stawia na przejrzystość i telewizyjną dynamikę. Niestety, taki styl choć łatwy w odbiorze, nie daje teatrowi tego, co najbardziej cenią widzowie – czyli nieprzewidywalności, emocji i ryzyka.
Najbardziej zastanawiające jest to, czy Robert Górski i Doman Nowakowski faktycznie wypracowali wspólną wizję. Mam wrażenie, że każdy stworzył swój własny świat – kabaretowy i dramatyczny – które na scenie raczej się mijają niż spotykają. Zamiast pełnej integracji, dostajemy kompromis: bezpieczny, wygładzony, ale mało porywający.
Patrząc na wcześniejsze dokonania Nowakowskiego, można odnieść wrażenie, że w „Erotic-Zdroju” skupił się raczej na lekkim, humorystycznym eseju o codzienności niż na klasycznej dramaturgicznej konstrukcji. Z kolei Górski posługuje się sprawdzonymi kabaretowymi chwytami – bawią, ale są już dobrze znane i nie przynoszą świeżości. To zgranie, zamiast ożywiać spektakl, pozostawia wrażenie powtarzalności i braku odwagi.
Czy warto się wybrać? Jeśli szukasz rozrywki bez większych komplikacji i chcesz zobaczyć dobrych aktorów, to tak. Ale jeśli liczy się dla ciebie teatr, który wyrywa z rutyny i zostawia ślad – lepiej poczekać na bardziej odważne propozycje. Bo choć tytuł mówi, że „sanatorium nie wybacza”, to teatr – o wiele bardziej – powinien wymagać od siebie i od nas więcej niż tylko powierzchownego śmiechu.