Marką spektaklu jest zespół, zestrojony do jednej wspólnej nuty i jednocześnie ani na moment nie rezygnujący z indywidualności, zwarty, precyzyjny, z dumą prezentujący efekt ciężkiej pracy - o spektaklu "Marat/Sade" w reż. Mai Kleczewskiej w Teatrze Narodowym w Warszawie pisze Hubert Michalak z Nowej Siły Krytycznej.
Maja Kleczewska już raz zajęła się problemem szaleństwa, wystawiając w wałbrzyskim teatrze przejmujący "Lot nad kukułczym gniazdem". Tamto przedstawienie, zabierające widza w otchłanie snów McMurphy'ego, poruszało temat szaleństwa i normy, płynnego i niemożliwego do ustalenia podziału miedzy nimi. "Marat/Sade" Petera Weissa, wystawiony w Teatrze Narodowym, reżyserka potraktowała już bardziej pretekstowo. Owszem, w podstawowej warstwie mowa jest o szaleńcach zamkniętych w przytułku, ale już rozwiązania formalne i koncepcje wizualne, wzbogacające przedstawienie o nowe sensy, każą myśleć o nim kompletnie inaczej. Z przedstawienia wyłania się, może nawet wbrew intencjom reżyserki, dla której miało być to przedstawienie "o potrzebie przywództwa", opowieść metateatralna, o aktorach, morderczej robocie na scenie, teatrze płaconym krwią. Fabularną ramą dla spektaklu jest opowieść Weissa. Pojawia się Coulmiere, dyrektor przytułku w Charenton (