„Lot nad kukułczym gniazdem" Kena Keseya w reż. Mai Kleczewskiej w Teatrze Nowym im. I. Cywińskiej w Poznaniu. Pisze Marta Żelazowska na swoim koncie instagramowym.
„Lot nad kukułczym gniazdem” – rzecz o opresyjności środowiska wobec jednostki i o politycznym zniewoleniu – w interpretacji Mai Kleczewskiej staje się analizą starcia „nowego” ze „starym”. Nie chodzi tu jednak o konflikt generacyjny, bohaterowie są bowiem w różnym wieku. Płeć, choć spektakl był przezeń interpretowany, też nie stanowi podłoża dla światopoglądowego rozdźwięku. Kobiety wprawdzie sprawują władzę (pracownikami szpitala są jedynie panie), ale wcielają się również w role pacjentek. McMurphy jest lesbijką – ma tęczową czapkę i plecak, zachwyca się aparycją oddziałowej. Skazana została i wysłana na oddział między innymi za udział w protestach oraz agresywne zachowania.
W interpretacji Danieli Popławskiej jest ekscentryczką ze skłonnością do stanowczego wyrażania opinii. Choć wiele w niej otwartości, i to nie tylko na inność, jawi się jako przeciwniczka dominującego systemu.
Szpitalny personel charakteryzuje skłonność do skrajnego feminizmu i ruchu woke. W ich podejściu do pacjentów wprawdzie dominują metody oparte na zachowaniu godności, komunikatywności i dbałości o dobrostan (spokój i pozorna wyrozumiałość sączą się niemal każdym porem ciała oddziałowej), ale w efekcie nie są wolne od manipulacji i opresji. To przemoc w przysłowiowych białych rękawiczkach motywowana ideologicznym przekonaniem. Celem terapii jest przywrócenie rekonwalescenta społeczeństwu w nowym, akceptowalnym przez system wydaniu – jedynym słusznym. Pielęgniarki głoszące feministyczno-równościowe idee zdają się szczerze w nie wierzyć. Chwilami tracą panowanie nad sobą dając upust frustracji, niespełnieniu i niezadowoleniu – tylko wtedy są autentyczne. Po wybuchu afektu (zwykle nie kierowanego do pacjenta) bardzo szybko przyjmują dobrze wyuczoną pozę stanowiącą formę ucieczki przed tym, co niechciane i bolesne.
W spektaklu można dopatrywać się odniesień do zachowania Moniki Strzępki i jej kolektywu – do braku spójności między tym co deklarowane i tym co praktykowane (przemocowe).
Kleczewska mówi jednak o czymś więcej – o braku refleksyjności. Ukazuje walkę między tym, co dawniej było progresywne, a teraz zamknięte w bastionie wyznawanych przezeń wartości stało się passe (jest „dziaderstwem” – jak pada w spektaklu), a tym co przychodzi nowe i modne. I choć to „nowe” wartości wyznaje niemal te same, to jest w tym przerażająco zaciekłe i radykalne. Porozumienie nie jest w tej sytuacji możliwe, dyskusja również. Mamy do czynienia jedynie z próbą sił w zamkniętej, ciasnej przestrzeni szpitala psychiatrycznego (świetna scenografia Zbigniewa Libery). Wprawdzie dopuszczane są do niej osoby z zewnątrz – znakomita Gabriela Frycz w roli Doktor Spivey będącej łącznikiem między światopoglądami – lecz ich rola zostaje zmarginalizowana, żeby nie powiedzieć ignorowana przez dzierżących władzę. Ekspert nie jest tu potrzebny – przekonanie o racji wystarcza.
U Kleczewskiej McMurphy nie próbuje uciekać. Z godnością przyjmuje karę. Lobotomia sprawia, że zostaje wyeliminowany z gry. Wolność odzyskuje po śmierci, kiedy Wódz (Janusz Grenda) wybija pancerną szybę i wypycha łózko z ciałem na zewnątrz. Sam do szpitala wraca. Czy możliwe jest wyjście z patowej sytuacji? – pyta Kleczewska. Czy jest jeszcze szansa na dialog i refleksję? Trudno jest mi pozbyć się wrażenia, że Wódz jest ucharakteryzowany na Krystiana Lupę (specyficzny sposób poruszania się, lekko wygięte plecy, zmierzwione włosy, okulary), co nakłada na spektakl następny interpretacyjny filtr.
„Lot nad kukułczym gniazdem” to kolejne przedstawienie po „Śnie nocy letniej” Jana Klaty i „Fobii” Marcusa Ohrna eksplorujące problem zagrożenia dyktaturą poprawności, analizujące toksyczność współczesnej kultury. Pisał o tym również Gabor Mate. Pytanie tylko czy jako społeczeństwo jesteśmy gotowi zmierzyć się z tym tematem?