„Lobotomia” wg scenar. i w reż. Marka Rachonia w Teatrze Śląskim w Katowicach. Pisze Małgorzata Jęczmyk-Głodkowska na blogu Z pierwszego rzędu.
Nie można zacząć pisać o „Lobotomii” inaczej, niż oddalając się najpierw o ponad półtora tysiąca kilometrów od katowickiej Sceny w Malarni, gdzie sztuka jest wystawiana, i przenosząc do Londynu. To tam w 1989 roku założono zespół, którego twórczość stała się inspiracją dla przedstawienia. The Tiger Lillies – enfant terrible indie rocka, kłopotliwy, niekoniecznie chciany i rozumiany duchowy spadkobierca Kurta Weila oraz Bertolda Brechta. Trudno zresztą się dziwić temu niezrozumieniu – dziwaczny cyrkowo-kabaretowy wizerunek sceniczny zespołu, wymykająca się definicjom muzyka oraz teksty przekraczające granice dobrego smaku sprawiły, że nie jest to potomek, który wywołałby entuzjazm podczas wytwornego rodzinnego obiadu.
Groteska, czarny humor, satyra – oto kulturowy rezerwuar, z którego The Tiger Lillies czerpią pełnymi garściami. Rzeczywistość ich utworów, ukazaną w krzywym zwierciadle, zaludniają alfonsi i prostytutki, złodzieje i mordercy, wszelkiej maści psychopaci i dewianci. Wszyscy ci, których z przyjemnością pozostawilibyśmy na marginesie, wylegają na strony tytułowe, rozsiadają się wygodnie i ani myślą ustępować miejsca innym.
Ta zdeformowana rzeczywistość i jej bohaterowie nie odstraszyli Marka Rachonia (na co dzień m.in. aktora Teatru Śląskiego), który wyreżyserował „Lobotomię”. Przetłumaczone zgrabnie przez Annę Mach i Romana Kołakowskiego songi zespołu połączył z monologami napisanymi przez Katarzynę Błaszczyńską, a materię tę uczynił podstawą teatralnej opowieści.
Kiedy widzowie zajmują miejsca – one już tam są. Delikatna, otulona aurą niewinności Hera (Martyna Guzy), przenikliwa, energiczna Koka (Anna Lemieszek) i drapieżna, wojownicza Hasz (Katarzyna Błaszczyńska).* Dziewczyny na sprzedaż, wystawione w witrynach jak z dzielnicy czerwonych latarni. Albo jak lalki w kartonowych pudełkach, uosobienie plastikowych marzeń generowanych przez współczesną kulturę. Gdy tylko zaczyna się przedstawienie, wychodzą z ram – dosłownie i w przenośni. Ustawione w roli obiektów do oglądania i kupowania – nie mają zamiaru być bezwolne i uległe. W przestrzeni scenicznej stworzonej przez Anetę Marszałek i Igę Płachtę (także autorki kostiumów), w której David Lynch z pewnością poczułby się jak w domu, dzielą się swoimi historiami. O marzeniach i o tym, jak wzięły one w łeb. O brudzie, zgniliźnie, fałszywym pięknie i złudnym blichtrze świata wokół. O tym, że „myślenie czasem boli, a bezmyślność znacznie mniej”**, więc lepiej się wyłączyć, stosując wszelkie dostępne środki – legalne i nie. Pod grubą warstwą szminki, w oczach okolonych sztucznymi rzęsami widać zmęczenie i roztrzaskane okruchy marzeń.
Łatwo byłoby dostrzec w tych kobietach tylko upodlone ofiary. Interesujące jest jednak to, jak twórcy „Lobotomii” umiejętnie grają z widzami wizerunkiem bohaterek. Kiedy zaczyna się im współczuć – nagle ich zachowanie się zmienia. Uwodzą nieco wyświechtanym wdziękiem. Wyszeptują swój żal. Wykrzykują gniew, niezgodę, wściekłość. Jakby swoim istnieniem chciały dać do zrozumienia, że nie można ich traktować jednowymiarowo. Nie chcą użalania się nad sobą, a tym bardziej litości. Przecież to niczego nie zmieni. Bycie tam, gdzie są, doznane krzywdy, nietrafione wybory – nie odbierają godności ani indywidualnego głosu.
Towarzyszący bohaterkom mężczyźni – Zły (Arkadiusz Machel), uosobienie wszelkiego łajdactwa, i Psychol (Kuba Anusiewicz), wybuchający przerażającym śmiechem – snują perwersyjno-parszywe historie, dopełniając opowieść kobiet. Ale to one są najważniejsze.
Wpadające w ucho melodie w zetknięciu z organiczną, „cielesną”, emocjonalną choreografią Natalii Dinges oraz mrocznymi tekstami budują formę z pogranicza spektaklu i koncertu, którą reżyser określił mianem ekshibicji. Słowo to oznacza wystawienie na pokaz, ale też ujawnienie.
Jaką prawdę o współczesnym świecie i ludziach chcą ujawnić twórcy „Lobotomii”?
Stawianie w centrum tego, co marginalne, wypaczanie istniejącego porządku ma w kulturze europejskiej długą tradycję, przejawiającą się chociażby w średniowiecznych zabawach karnawałowych. Chwilowe zawieszenie norm miało być swego rodzaju wentylem, po którym świat na opak wracał na ustalone tory, a żebrak i król na powrót zajmowali przydzielone im z racji urodzenia miejsca.
A dziś? „Ten świat to ściema, fałsz i pic”.** Po co szukać prawdy, skoro efektownie opakowane kłamstwo sprzedaje się lepiej? Może więc prowokacja, łamanie zasad, przekraczanie tabu to sposób na wytrącenie odbiorcy z drobnomieszczańskiego stuporu. Zanim będzie za późno, by cokolwiek zmienić. Za późno, by cokolwiek poczuć. Nim zostanie tylko lobotomia – „medyczny zabieg duszy”** jako lek na wszystko.
* Jeśli komuś imiona te kojarzą się z popularnym kilka lat temu utworem śpiewanym przez Karolinę Czarnecką, to całkiem słusznie – był on przeróbką „Heroin and Cocain” – autorstwa właśnie The Tiger Lillies.
** Cytaty z utworów The Tiger Lillies „Trafi nas szlag” i „Lobotomia” w tłumaczeniu A. Mach i R. Kołakowskiego pochodzą z programu do spektaklu.