"Sieroty" w reż. Grażyny Kani w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Pisze Jarosław Klebaniuk w portalu wywrota.pl
Temat sztuki, jak najbardziej aktualny, nie został zrealizowany z pełnym wykorzystaniem wybuchowego potencjału, który niesie. Współczesny język i dużo wydatkowanej przez aktorów energii nie wystarczyły do stworzenia poruszającego spektaklu. Uprzedzenia rasowe i etniczne prowadzą do dyskryminacji, a niekiedy przemocy. Pokazywanie tej pierwszej - częstszej i dlatego w pewnym sensie ważniejszej - jest mniej spektakularne i w masowej kulturze rzadziej praktykowane. Przemoc wygrywa więc w telewizji i kinie, jednak w teatrze miewa swoje ograniczenia: liczbą aktorów, których można uśmiercić, bałaganem na scenie możliwym do zniesienia do końca popularnych ostatnio długich jednoaktówek, zakładaną odpornością widzów, którzy nie przełączą przecież kanału, nie wyjdą też do kuchni zrobić herbatę, przesyceni agresją i pomorem w jej efekcie. A jednak w sztuce Kelly'ego mamy przemoc. Nie została pokazana wprost, ale opowiedziana. W kolejnych dialogach