Jamesa Malcolma jest oklaskiwany na scenie Lubuskiego Teatru od ośmiu lat. Aktor, nagradzany m.in. przez „Gazetę Lubuską” – jak sam mówi o sobie – jest filmożercą i marzy, by jak najwięcej grać w filmach. Dlatego z ciężkim sercem zdecydował o… wyjeździe - pisze Leszek Kalinowski w „Gazecie Lubuskiej”.
Kiedy poznaje kogoś nowego, wyciąga rękę i mówi:
- James…
- … Bond – dokańcza z uśmiechem druga osoba.
Na początku wielu dziwi się, że nazywa się James Malcolm, tak jakoś z amerykańska, a tak świetnie mówi po polsku. Niektórzy pytają jeszcze, które to imię, a które nazwisko. Bo przecież oba to imiona.
Urodził się w Stanach Zjednoczonych
James Malcolm urodził się w Stanach Zjednoczonych. Jego matka jest Amerykanką greckiego pochodzenia, ojciec – Szkotem.
- Moi rodzice lubili podróżować, poznawać nowe miejsca. Przed moimi narodzinami mieszkali w USA, Wielkiej Brytanii, Japonii… W latach 80. dostali ciekawą propozycję pracy w Polsce i przyjechali – opowiada James.
Mieszkali w Gdańsku. To były czasy kryzysu. Sklepowe półki świeciły pustkami. Szary świat PRL-u, a jednak państwa Malcolmów coś w tym kraju, w tych ludziach ujęło.
- Dobrze się tu czuli. Ludzie byli życzliwi, otwarci. Sami niewiele mieli, ale dzielili się z innymi – podkreśla aktor. - Po kilku latach wrócili do USA i tam się urodziłem. Miałem cztery lata, kiedy rodzice postanowili wrócić do Polski. Tej już innej, po zmianie ustroju i nie tylko. To był 1994 roku. Dla takiego malca jak ja to była strasznie długa podróż w nieznane.
Trudno było się odnaleźć w obcym kraju, bez znajomości języka. Ale poszedł do przedszkola, łapał nowe słówka na podwórku. Nawiązywał znajomości, które przetrwały do dziś. A Trójmiasto stało się dla wszystkich wymarzonym miejscem na ziemi.