"Wesele" zakończyło dyrekcję Jana Klaty w chwili, gdy wraz z oddanym sobie zespołem doszedł do sedna tego, czym mogłaby być krakowska narodowa scena - pisze Jacek Wakar w Laboratorium Więzi.
Od premiery minęło dziesięć dni, a przedstawienie Jana Klaty siedzi mi w głowie, powraca niespodziewanie obrazami, wyrwanymi z pamięci fragmentami scen, zafiksowaną gdzieś głęboko aurą muzyki zespołu Furia. Trudno oderwać teatr od tego wszystkiego, co wokół teatru, a na teatr wpływa, wręcz o nim decyduje - tym razem to wręcz niemożliwe. Post factum dowiedziałem się, że ostatnia próba generalna "Wesela" odbyła się kilka godzin przed premierą, bo w dniu, kiedy wyznaczono pierwszą, kilka godzin po ogłoszeniu wyniku konkursu na dyrektora Narodowego Starego Teatru aktorzy na scenę wyjść nie byli w stanie. Na ogłoszenie konkursu czekano bardzo długo, niektórzy zdążyli nawet zwątpić, że się on w ogóle odbędzie. Natomiast rozstrzygnięto go na długo przed upływem regulaminowych terminów. Tuż przed premierą "Wesela". Brak taktu, ale chyba i coś bardziej przykrego. Przeświadczenie, że artyści nie mają w tej rozgrywce żadnego znaczenia. Winn