Muzyka "Zaczarowanego fletu" nigdy nie budziła sporów. Jej bogactwo, rozmaitość form, inwencja melodyczna, dowcip - ileż by tu trzeba użyć określeń - zawsze budziły niekłamany podziw. Natomiast libretto powoduje spory do dziś. Chaotyczna, pośpieszna przeróbka literackiej propozycji SCHIKANEDERA, czy też konsekwentnie dobieranie przez MOZARTA form do treści, które chciał wyrazić. Przeróbka dokonana przez kompozytora idzie bowiem dość daleko, zasadniczo zmienia m. in. charakterystykę głównych postaci. U SCHIKANEDERA Sarastro np. miał być ponoć uosobieniem zła, zaś Królowa Nocy - jego przeciwstawieniem. Akurat odwrotnie niż w wersji Mozarta. KAZIMIERZ DEJMEK, inscenizator ostatniej premiery w łódzkim Teatrze Wielkim twierdzi, tłumacząc pozorne niekonsekwencje, że "Trzej Chłopcy są jakby smugą słońca w krainie mroku, a Monostatos jej cieniem w królestwie światłości".
Co Dejmek stwierdził, to i zrealizował, w zgodzie zresztą ze swoim scenografem, Andrzejem Majewskim. Nie ma w łódzkim przedstawieniu dwu światów - jest świat jeden, jakbyśmy to dziś powiedzieli - dialektycznie złożony, w którym walczą ze sobą Dobro i Zło, ciemność z jasnością, ale - nie jest przy tym to świat składający się z czarno-białych elementów. Ostro określeni, bez półtonów, są tylko główni przeciwnicy; cala reszta, jak Książę Tarnino, jak ptasznik Papageno, to po prostu ludzie, z zaletami i wadami, oscylujący w swym postępowaniu między Dobrem i Złem, przechodzący przez życie jak przez pasmo masońskich prób etycznych. "Zaczarowany flet" rozgrywa się u Majewskiego w jednej, wspaniałej zresztą dekoracji (warto iść na przedstawienie choćby po to, aby obejrzeć te baśniowe cudoruiny, obrośnięte ziemią, roślinnością). Podkreśla ona jedność świata, tak różnego, w zależności od tego, czy oświetlony jest reflektorami