EN

21.02.2022, 10:05 Wersja do druku

Zabawy w zabijanie

„Złe zabawy" wg Maliny Prześlugi w reż. Dudy Paivy - spektakl dyplomowy studentów IV roku Wydziału Lalkarskiego Akademii Sztuk Teatralnych  we Wrocławiu. Pisze Hubert Michalak w portalu Teatrologia.info.

fot. Tobiasz Papuczys/mat. teatru

Wspaniałe, pomysłowo zrealizowane i z przejęciem zagrane przedstawienie dyplomowe studentów IV roku Wydziału Lalkarskiego wrocławskiej filii krakowskiej AST cieszy oko i głowę. Poczucie estetycznej kompletności spektaklu Złe zabawy idzie w parze z zadowoleniem intelektualnym. Charakterystyczny sznyt autorski reżysera (Duda Paiva) i dramatopisarski montaż epizodów w spójną całość (Malina Prześluga) nie zdominowały spektaklu. To przede wszystkim studentki i studenci wypełniają swą obecnością szkolną scenę, dla nich powstał spektakl.

Główną bohaterką przedstawienia jest Frances Glessner Lee (1878 – 1962), Amerykanka nazywana niekiedy „matką kryminalistyki”. Odebrała domowe wykształcenie, zajmowała się medycyną sądową, a gdy otrzymała spadek po ojcu-przemysłowcu, zajęła się fascynującymi ją metodami badania tropów kryminalnych. Była fundatorką Wydziału Medycyny Prawnej na Harvard University (pierwszego takiego w USA), dzięki jej wsparciu na tej samej uczelni powstała George Burgess Magrath Library, odbywały się seminaria naukowe, rozwijały organizacje działające na rzecz medycyny sądowej. Lee znana jest jednak przede wszystkim z wymyślenia i przygotowania oryginalnych narzędzi pracy, z pomocą których studenci mogli trenować obserwowanie miejsca przestępstw. Stworzyła miniaturowe odwzorowania miejsc zbrodni: pokoje, mieszkania i domy będące kopiami autentycznych przestrzeni. Niewielkie pokoje w przygotowanych przez nią dioramach wypełnione były szafkami i półkami, umywalki poplamione były krwią, działały okna i drzwi. Oryginalność pomysłu szła w parze z jego użytecznością: do dzisiaj studenci Harvard Associates in Police Science korzystają z osiemnastu jej dioram, zwracając uwagę na detale odtwarzają przebiegi zbrodni. Dioramy Lee mają obecnie status dzieł sztuki, część z nich wystawiana jest w Smithsonian Museum.

fot. Tobiasz Papuczys/mat. teatru

Duda Paiva, wielkie nazwisko w świecie teatru formy, zaproszony do pracy z wrocławskimi studentami, postanowił odbić się od historii życia Frances Glessner Lee. Wespół z dramatopisarką zaproponowali nie sceniczną biografię, ale udział we wspólnej fascynacji. Sceniczna Frances Glessner Lee to lalka animowana przez kilka osób w wymiennym składzie. Wizualnie przypomina inne postaci ze spektakli przygotowanych przez Paivę: jej głowa i tułów zostały wykonane z gąbki, mocowane są do pasa lalkarki lub lalkarza prowadzących rolę w danej scenie. Aktor(ka) i lalka wspólnie noszą kostium i wzajemnie z siebie czerpią. Forma lalki kojarzyć się może z mechaniką bunraku: zazwyczaj drugi (i czasem trzeci) animator wspierają animację. Nieco przeskalowana, jakby celowo „za duża” bohaterka, ze znużoną, pobrużdżoną twarzą, zdaje się zapraszać nas na warsztat z odczytywania tropów zbrodni.

Z początku Lee, zniechęcona, naga, we własnym domu, wydaje się antybohaterką, za którą trudno będzie podążać. Gdy jednak zakłada wyjściową bluzkę i żakiet, gdy owija się spódnicą – wiemy już, że trop był mylny. Bohaterka autentycznie ożywia się wówczas, gdy może zająć się tym, co ją naprawdę interesuje – czyli dioramami. Otoczona wianuszkiem słuchaczek i słuchaczy czasem wygłasza mowy ex cathedra, odtwarza lub pomaga odtworzyć dramatyczne wydarzenia z miejsc zbrodni, lecz w swoim żywiole jest dopiero wtedy, gdy może oddać się analizowaniu śladów przestępstw. Możemy wraz z nią zajrzeć do wnętrza rewelacyjnie przygotowanych dioram (autor: Robert Romanowicz) dzięki używanej na scenie kamerze, z której obraz rzucany jest na ekran nad miejscem akcji; przypomina to trochę rekonstrukcje zbrodni z programów telewizyjnych. Lee zwraca uwagę słuchających ją osób na detale, podkreśla jak ważne dla myślenia kryminalistycznego jest dostrzeżenie każdego szczegółu.

fot. Tobiasz Papuczys/mat. teatru

Zamiłowanie do detalu przekłada się również na pracę sceniczną – widownia docenić może liczne i precyzyjnie zaplanowane szczegóły szkolnego przedstawienia. Jest ono skomponowane z wielkim smakiem, a dzięki temu, że animatorzy są widoczni, niektóre partie aktorskie przypominają skomplikowaną choreografię. Zespołowość wykonania i służebność własnego zadania aktorskiego wobec całego przedstawienia zwracają uwagę – warto je zobaczyć, by przypomnieć sobie siłę, jaką dysponuje sceniczny zespół. Na scenie w sumie występuje szesnaście osób – a nikogo nie sposób wyróżnić, bo wszyscy pracują jak jeden organizm, wzajemnie się wyczuwają, reagują na siebie, czujnie słuchają i obserwują. Po prapremierowych ukłonach Paiva ze sceny opowiadał, jak to z próby na próbę okazywało się, że ktoś z obsady został uziemiony na kwarantannie – trzeba było więc wzajemnie się zastępować. W pewnym momencie artyści zaczęli się tymi zamianami bawić – i przyjemność płynącą z tych scenicznych zabaw wyraźnie można wyczuć. Mało tego: jedna z aktorek rozpoczęła kwarantannę tuż przed premierą, jednak dzięki zastosowanej strategii pracy jej zadania mogli wykonać na scenie inni – bez uszczerbku dla całego spektaklu.

Rewolucyjne podejście Lee do wyzwań kryminalistyki umiejętnie przełożono na teatralne środki wyrazu. Udramatyzowane epizody z jej dojrzałego życia przeplatają się z próbami rekonstrukcji zbrodni, te z kolei – z podróżami kamerą po wnętrzach dopieszczonych do najmniejszego detalu dioram. Dramatopisarka wkomponowała w swój utwór szczegóły polskich zbrodni, zrobiła to nie tylko z taktem i ze smakiem, ale też z uważnym oddaniem. Dzięki pracy Prześlugi nie mamy poczucia obcowania ze zwulgaryzowaną kroniką kryminalną, raczej z artystycznym przetworzeniem rzeczywistości. Przedstawienie w szlachetny i mądry sposób korzysta z tricków lalkarskich: Lee schodzi w lewą kulisę i natychmiast wraca z kulisy prawej, dzięki połączeniu ciała aktora z ciałem lalki czasem trudno powiedzieć, do kogo należy noga czy ręka postaci scenicznej. A choć nie sposób wątpić, że umiejętności lalkarzy są intensywnie testowane, to zupełnie nie ma poczucia oglądania dyplomu, w którym każdy musi się pokazać z jak najlepszej strony. Paiva i jego zespół zbudowali dzieło sztuki – nie zaś kolejny dyplom z obowiązkowymi indywidualnymi „wejściami” czy „solówkami”.

Osobna uwaga należy się olśniewającym dioramom. Miniaturowe konstrukcje przykuwają uwagę swoją hiperrealistyczną formą i uwodzą drobiazgowym dopieszczeniem szczegółów takich jak obrazek na ścianie czy kilka kropel krwi na podłodze. Po prapremierowym pokazie Paiva ustawił wszystkie wykorzystane w spektaklu dioramy wzdłuż proscenium tak, by każdy mógł podejść i je obejrzeć z bliska. Warto kontynuować tę inicjatywę reżysera, by po każdym spektaklu widzowie mogli docenić kunszt Romanowicza.

Wrocław zyskał bardzo dobry spektakl – i trzeba spieszyć się z jego oglądaniem, bo żywot dyplomów aktorskich jest krótki. Przedstawienie rozpoczyna rok jubileuszowy Wydziału Lalkarskiego, który w tym roku obchodzi 50. urodziny.

Złe zabawy. Autorka: Malina Prześluga; reżyseria, koncepcja przestrzeni scenicznej, projekt lalek: Duda Paiva; projekt i realizacja dioram: Robert Romanowicz; kostiumy (lalki, aktorzy) i elementy scenograficzne: Dżesika Zemsta; muzyka: Piotr Klimek. Obsada: Aleksandra Błażejczyk, Piotr Błędowski, Magda Bolkowska, Nikola Czerniecka, Alicja Helfojer, Jakub Ignasiak, Magdalena Jędrysiak, Katarzyna Kalemba, Błażej Modelski, Emil Musialski, Paweł Pacyna, Wojciech Parszewski, Bartłomiej Sambor, Anna Sienicka, Patrycja Skrzypczak, Zuzanna Wiatr. Premiera: 29 stycznia 2022, Scena im. Tadeusza Różewicza.

Tytuł oryginalny

Zabawy w zabijanie

Źródło:

„Teatrologia.info”

Link do źródła