"M.G." Pawła Demirskiego w reż. Moniki Strzępki w Teatrze Polskim w Warszawie. Pisze Wiesław Kowalski w Teatrze dla Wszystkich.
Monika Strzępka z Pawłem Demirskim nie po raz pierwszy próbują w teatrze pokazać naszą zdeformowaną rzeczywistość, nawiązując do znajomych figur, formacji, mechanizmów, koncepcji czy obiektów. W „M.G.” znakomicie ogniskuje to scenografia Arka Ślesińskiego, choć dezynwoltura, cynizm i nonszalancja tekstowo-inscenizacyjna duetu raczej już nikogo w teatrze dzisiaj nie dziwią. Tym razem znowu oglądamy hałaśliwy, szkoda że tylko momentami przejmujący, i dość kulawy wycinek naszego prowincjonalnego polskiego świata, który autorzy spektaklu próbują oswajać momentami niezbyt wysokiego lotu żartami, dynamizowaniem kiepskiego smaku czy groteską, w tym wypadku akurat w dużej mierze brawurową.
Oczywiście, wszystko co Strzępka z Demirskim robią na scenie, jeśli chodzi o porządkowanie kulturowych kodów i społecznych diagnoz, świadomie karykaturalizowanych i parodiowanych, ma na celu podbijanie politycznej jakości przedstawienia, a to m.in. przez wprowadzanie do rzeczywistości zakłóceń w postaci zbyt daleko posuniętych ambicji protagonistów, bełtanie tego co świadome z podświadomym, operowanie kazusami z ich psychologicznym przenicowaniem czy wikłanie niepoprawności politycznej z banalną przyziemnością myślowych obserwacji. Niestety, w „M.G.”, szczególnie w pierwszej części, słów pada za dużo, brakuje dyskursywnych kontrapunktów, stąd poczucie dłużącego się nieuporządkowania, które na szczęście znika po przerwie. Być może dzieje się tak dlatego, że wciąż stosowane przez duet chwyty (także zaszyfrowana retoryka samego tekstu), dotyczące przejaskrawiania konwencji, przesadnego grania czy sięgania zbyt często po zwroty bezpośrednio do widowni, już nam w tym teatrze zwyczajnie spowszedniały, stając się niczym innym, jak tylko mocno rozkapryszonym zdobnictwem. Stąd przewrotność całego przedsięwzięcia, z Magdą Gessler w roli uzdrowicielki polskich dusz , zbyt często daje się skwitować zwyczajnym wzruszeniem ramion. Trudno w tym spektaklu widzowi wejść na wyższy czy bardziej pogłębiony poziom gry z emocjami, nawet wtedy gdy mówi się w nim o sprawach tak aktualnych, jak społeczne protesty czy zakusy władzy do zawłaszczania wszystkich urzędów, albowiem mało efektywnie uruchamiana jest w nim kontekstowa różnokierunkowość, tak samo jak nie na każdego zapewne podziała jego wyszydzająca nieobyczajność. Spektakl warto jednak bez wątpienia zobaczyć, by się z nim pospierać, ale również i po to, by podziwiać jak wspaniale czują jego poetykę takie artystki jak Grażyna Barszczewska (Matka Boska jaką każdy by chciał), Eliza Borowska (M.G.) czy rewelacyjna Marta Nieradkiewicz (Kobieta w słowiańskim przykucu).