„Tęsknica” Darii Sobik w reż. Pameli Leończyk w Teatrze Powszechnym w Warszawie, w ramach 14. Festiwalu Nowe Epifanie. Pisze Katarzyna Harłacz w Teatrze dla Wszystkich.
„Tęsknica” Teatru Powszechnego w Warszawie została zainspirowana autentycznym wydarzeniem, jakim było wysiedlenie dolnośląskiej wioski, położonej blisko granicy z Czechami i Niemcami. Wigancice Żytawskie zostały zlikwidowane w 1999 roku w wyniku decyzji o rozbudowie kopalni Turów – wieś została częściowo zasypana hałdą, po czym kopalnia wycofała się ze swoich planów. Mieszkańcy urządzili się w mieście, w wygodniejszych mieszkaniach. Początkowo zadowoleni, z czasem zaczęli tęsknić za miejscem, w którym spędzili lata dzieciństwa i młodości, za naturą i wyjątkową architekturą rodzimego terenu.
Spektakl jest kalejdoskopem opowieści o życiu dawnych mieszkańców wioski, ich siedzibach, sąsiedzkiej przyjaźni, kolejach losu, o pragnieniu, by do osady powrócić i wspólnie pracować nad jej odbudową. Jest to relacja o tęsknocie za domem, o szukaniu korzeni, poczucia bezpieczeństwa i swojej tożsamości.
Podjęta przez twórców tematyka wyrażona została z wykorzystaniem wielu różnorodnych zabiegów inscenizacyjnych i przestrzennych. Ciekawy pomysł na personifikację hałdy (Oskara Stoczyński) budził rozbawienie, cudowny głos Karoliny Adamczyk zachwycał (m.in. jej wspaniałe wykonanie piosenki Sinéad O’Connor „Nothing compares to you”, i to wcale nie po angielsku), zaś fabuła została rozbudowana o najprzeróżniejsze historie z życia dawnej społeczności wioski – czasami zabawne, czasami dość przerażające, ale wszystkie pokazane w sposób niebanalny i nieoczywisty. Interesująco została zaaranżowana przestrzeń – scena wypełniła się krzewami, zarośniętym stawem i fragmentem hałdy, która zrosła się z terenem wsi i ożyła, stając się także jej lokatorem. Tak wykreowane otoczenie było miejscem realizacji każdego epizodu – tego dziejącego się w pomieszczeniu, jak i tego na zewnątrz. Takie rozwiązanie stwarzało wrażenie wyklętej strefy, sugerując, że kiedyś w niej kwitło życie, a obecne pozostałości posesji zarośnięte krzakami wywoływały jedynie uczucie pustki.
Każda opowieść dawała wyraz głębokiej tęsknocie za domem i uświadamiała odbiorcom, jak ważne jest posiadanie swojego własnego kąta, w którym można poczuć się bezpiecznie, jak u siebie. Został także przywołany duch powojennych czasów i przeżycia związane z wymuszonymi przesiedleniami czy utratą domu z powodu odgórnych nakazów politycznych i gospodarczych – pojawiały się pytania o sens podejmowania takich decyzji i ich konsekwencje. Spektakl w zabawny sposób pokazywał polskie przywary – nasz narodowy wieczny smutek, ciągle czające się frustracje i niezadowolenie.
Niezależnie od zastosowania satyrycznych elementów, było to przedstawienie mocno poruszające, z głębokim przesłaniem. Jedyny dylemat, jaki powstaje po obejrzeniu tej inscenizacji, to pytanie o cel i sens pokazywania historii mieszkańców tak ciężkiego kalibru (dramatyczna śmierć człowieka) – skoro spektakl został jedynie luźno inspirowany przeżyciami byłych mieszkańców? Czy był to tani zabieg służący zainteresowaniu widza i przyciągnięciu jego uwagi? A może było w tym coś więcej? Głębsze odniesienie do polskości, do własnych narodowych ran? Zresztą takich odniesień było w „Tęsknicy” wiele, i – trzeba przyznać – że bardzo trafnych. Gdzieś w tle pojawiało się pytanie, czy najważniejszym spoiwem łączącym naszą wspólnotę nie jest trauma? I czy możemy mieć za podstawę społecznych relacji już inne, lżejsze i piękniejsze uczucia? Takie, które budują nową, optymistyczną przyszłość?