„Quo vadis” Henryka Sienkiewicza w reż. Wojciecha Kościelniaka w Teatrze Muzycznym w Gdyni. Pisze Łukasz Maciejewski na stronie aict.art.pl.
Na spektakl „Quo vadis” w Teatrze Muzycznym w Gdyni, wybrałem się kilka tygodni po premierze, a wiem przecież, łatwo to zresztą sprawdzić, że wszystkie bilety są wyprzedane do końca sezonu, do końca maja. A zatem sukces. Tak, sukces. To się przecież zdarza. I sukces zasłużony – to zdarza się zdecydowanie rzadziej.
Wojciech Kościelniak, nazwisko reżysera jest jednak najważniejsze. Mistrz sprawdzonej formuły teatru muzycznego, naginający niekiedy tę formułę dla innych, mniejszych przedsięwzięć. Wtedy bywa nawet ciekawszy artystycznie, ale i w głównym nurcie sprawdza się wyśmienicie. Właściwie w swoim podejściu do tego rodzaju widowisk, Kościelniak nie ma u nas konkurencji.
Najpierw literatura, „Chłopi”, „Lalka” (to Teatr Muzyczny), albo „Ziemia obiecana” (Teatr Słowackiego). Czytanie, skreślanie, adaptacja. Przepisywanie literatury, na piosenki, na muzykę, i dalej, na zespół, na aktorów, na scenografię. Niby podstawa, a jakie to trudne.
W „Quo vadis” w Teatrze Muzycznym w ten sposób przepisał czy odkrył Sienkiewicza. Nie, ten spektakl nie jest polemiką, nie jest wyszydzeniem klasyki, czego domagają się liczni innowatorzy uświęconej tradycji. Kościelniak jest chyba jednak w tym przypadku mądrzejszy. Przeczytał uważnie pierwowzór (pamiętajmy, że „Quo vadis” to jeden z naprawdę niewielu polskich utworów literackich, które na całe dekady stał się wielkim światowym bestsellerem), nie po to, żeby wysadzić Sienkiewicza w powietrze, tylko by pokazać opisany przezeń świat subtelniej, nie chcę napisać ciekawiej, ale bez wątpienia uczciwiej wobec rzeczywistości.
U Sienkiewicza: święci chrześcijanie i podli poganie. Linia podziałów była prosta, w widowisku Kościelniaka – staje się pofałdowana. Schemat się wygina. Raz tak, raz tak. Dobrzy, źli, ambiwalentni. A ambiwalentni są właśnie najciekawsi.
Na scenie ponad osiemdziesięcioro artystów (oklaskiwanych przez tysiąc sto osób na widowni) – tancerze, soliści, chór – o orkiestrze nie wspominając. I realizatorom udaje się zapanować nad tym żywiołem. Zachować pewność raz obranej artystycznej linii. Estetycznie wybór wydaje się słuszny. Fotogeniczny Berlin lat dwudziestych XX wieku. Kabaretki, cylindry, kłęby dymu, Berlin Alexanderplatz, Dietrich, biseksualne podzwonne dla późniejszych epok.
Pogański Rzym to mógł być podobny żywioł. Atrakcyjne rozpasanie, atrakcyjne dla oka widza na pewno. W takiej rzeczywistości, oglądamy efektownie zreferowane clou opowieści Sienkiewicza. Historia Ligii i Winicjusza, Petroniusza i Nerona, historia przemocy i ekstazy, zdziczenia obyczajów i kultu poezji, sztuki, aromatów. Wielkiego Rzymu i małych ludzi. Spalonego Rzymu i uśmiercanych chrześcijan.
Oglądałem ten spektakl, tę historię, z rosnącym wzruszeniem. Przypominałem sobie bowiem licealne wypieki, kiedy mierzyłem się z tym tekstem po raz pierwszy, i byłem wdzięczny Wojciechowi Kościelniakowi oraz dyrektorowi „Muzycznego”, Igorowi Michalskiemu, wreszcie wspaniałemu zespołowi tego teatru, że niczego nie usiłowali dopisywać, wykreślać, zmieniać. Czasami wystarczy przeczytać. Zrozumieć.
***
Wehikuł czasu ma w tym przypadku znaczenie estetyczne, to jest bardzo fotogeniczne, wnosi także najważniejsze przesłanie spektaklu.
Władza nie jest niewinna. Władza, każda władza, korumpuje zarówno najsilniejszych, jak i najsłabszych, przetrwać mogą jedynie ci, którzy są pośrodku spirali zdarzeń.
„Quo vadis” w Teatrze Muzycznym jest jak Koloseum stanowiące scenograficzną podstawę widowiska: koloseum mieniące się, zmieniające fakturę i kolory, wypełnione i popsute, ale wieczne, trwałe, nieprzemijające. Jest jak władza, jak ludzie, jak popędy. Nie zmienia się nic.
Zamknięcie spektaklu, dowodzące, że śmierć pierwszych chrześcijan, ofiara chrześcijan, nie była zbiorowym oczyszczeniem, lecz przedmurzem kolejnych zbrodniczych popędów, przelewu krwi, jest w tym przypadku nie tyle memento, co lamentem. Przepowiednie Furii, pełniących w spektaklu ważne role, sprawdza się każdego kolejnego dnia. Idee, większość idei, zaczyna się dobrze, potem wszystko jałowieje, wyniszcza się wzajemnie, traci sens, pojawia się loteryjność, przekonanie o jedynie słusznej drodze. Sienkiewicz dzielił świat na dwie kategorie: dobrych chrześcijan, złych Rzymian. Dzisiaj tak się nie da, dostajemy alegoryczną przypowieść w miejsce sienkiewiczowskiej opowieści z morałem. Zasadnicza różnica.
Sienkiewicz w 1896 pisał trochę o czymś innym, ale jeżeli jego proza wciąż działa jako paliwo do interpretacji, tak jak w tym samym Teatrze Muzycznym działali „Chłopi” Reymonta, „Lalka” Prusa czy „Wiedźmin” Sapkowskiego, wszystkie spektakle w reżyserii tegoż Wojciecha Kościelniaka, można mówić o sukcesie. Sukcesie, na który składa się praca całego ogromnego zespołu. Nie sposób, w siłą rzeczy skrótowej recenzji, wymienić wszystkich nazwisk, dlatego chciałbym po prostu podziękować całemu zespołowi aktorskiemu i muzycznemu „Muzycznego”. Stanowicie siłę tego typu teatru w Polsce, i nadzieję, że wciąż jest możliwy i twórczy. Na pewno przydało się także doświadczenie reżysera, świetna muzyka Mariusza Obijalskiego, w której elementy tradycji, przeglądają się we współczesnych gatunkach – soulu czy rock’n’rolla, dalej, scenografia Mariusza Napierały czy kostiumy Anny Adamek i Martyny Kander (brawo za styl, w jakim poradzono sobie ze scenami z lwem i bizonem).
Na koniec jednak chciałbym mimo wszystko zwrócić uwagę na kreację Petroniusza zagranego na moim spektaklu przez Marka Nędzę (dubluje tę rolę z Krzysztofem Wojciechowskim). Nędza to wybitny aktor łódzki, grający w Gdyni gościnnie, co zaskakująco dobrze wpłynęło na resztę zespołu. Energia Petroniusza jest bowiem różna od pozostałych postaci. Zdezelowany narcyz, arbiter elegantiarum, przewrotnie inteligentny, zdający sobie od początku sprawę ze spirali obłudy, w której funkcjonuje. To jest wygodne, całkiem atrakcyjne, sam jest atrakcją. Zasłona jednak pęka. Rysa w monolicie. Tą rysą jest świadomość. Świadomość służąca do niezgody i do buntu. Świadomość, którą wyzwala miłość. Petroniusz jest nadzieją.
Spektakl w Teatrze Muzycznym jest nią także.