EN

17.05.2024, 15:17 Wersja do druku

Z fotela Łukasza Maciejewskiego: Słyszycie deszcz

„Rodzeństwo” w reż. Krystiana Lupy w Narodowym Starym Teatrze. Pisze Łukasz Maciejewski na stronie AICT.

To jedno z najdłużej utrzymujących się przedstawień na afiszu Starego Teatru. Premiera Rodzeństwa Thomasa Bernharda w reżyserii Krystiana Lupy odbyła się w październiku 1996 roku, siedem lat później spektakl został wznowiony. 22 czerwca 2024 spektakl zostanie zagrany po raz dwusetny.

Pierwszy raz oglądałem Rodzeństwo wiele lat temu, jeszcze na studiach. Zupełnie inaczej odebrałem i zapamiętałem ten spektakl. Przedstawienie należało wówczas do nieco mniej cenionych prac Krystiana Lupy, było zdecydowanie w cieniu Lunatyków, Kalkwerku czy wznowionych Braci Karamazow.

„Jest zbyt tradycyjne, akademickie” – pisali entuzjaści wywrotowych poszukiwań reżysera, „to bzdura w pięknej oprawie” – dodawali oponenci. Dzisiaj przedstawienie Lupy nie tylko wydaje się mistrzowską lekcją teatru, jest także świadectwem dojrzałej artystycznej wizji reżysera i jego zachwycających aktorów.

Niby wszystko się zmieniło. Krystian Lupa jest dzisiaj kimś zupełnie innym niż piętnaście lat temu. Piotr Skiba w roli filozofa Voss Ludwika nie jest już eterycznym, złośliwym chłopcem, tylko zmęczonym, przedwcześnie postarzałym, kapryśnym mężczyzną. Aktorki Dene i Ritter, grane przez Agnieszkę Mandat i Małgorzatę Hajewską sfrustrowane siostry bohatera, nie są postaciami, które stać na odmianę losu. Ich postawa wyraża jedynie apatię i rezygnację. Za dużo przeżyły, straciły złudzenia, a cokolwiek się jeszcze wydarzy (Ritter ma w przyszłym sezonie grać „w Szekspirze”), będzie jedynie cieniem projekcji i marzeń sprzed lat.

Zmieniła się także wymowa spektaklu. W połowie lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, Rodzeństwo było odbierane przede wszystkim jako ponura wizja chorobliwej żądzy życia w perspektywie więdnącej, znaczonej tradycją i rytuałami egzystencji. Dzisiaj to spektakl o rodzinnej opresji. Chodzi o kompleks genów: stracie z wiecznymi matkami, ojcami, siostrami i babkami, którzy naznaczają kolejne pokolenia sprytem, złośliwością i konwenansem.

Kiedy oglądałem ten spektakl dziesięć lat temu, w kluczowej scenie przedstawienia, kiedy Ludwik odwraca tyłem do ściany portrety z podobiznami rodziny, dostrzegałem w tym geście nieudany bunt bohatera skierowany przeciwko szantażowi umarłych. Po latach odkryłem w postawie Ludwika jedynie bezradność i rozpacz. Choćby nie wiem jak daleko uciekał, zawsze dopadnie go czujny wzrok niekochanej / uwielbianej matki, znienawidzonego / ubóstwianego ojca. Od „rodzeństwa”, od rodziny – nie ma ucieczki.

Oglądamy świat, który zastał się w sobie. Tapety są niezmieniane od dziesięcioleci. W centrum sceny długi stół, dalej kredens, wersalki, stare malowidła. Oraz dwie kobiety, które zawsze były stare, od najwcześniejszych lat. Siostry, niespełnione aktorki, łączy miłość do brata, filozofa-fantasty (postać była wzorowana na Ludwiku Wittgensteinie), tworzącego kolejne niezrozumiałe „traktaty”. Miłość sióstr jest perwersyjna, przypomina zapleśniałe miejsce, w którym tkwią – ma odcień kazirodczego udręczenia. Siostry niecierpliwie czekają z kolacją na Ludwika, przygotowują posiłek, starannie układają sztućce, kiedy wędrują do kuchni, słyszymy odgłosy ich sprzeczek. Małgorzata Hajewska-Krzysztofik w roli Ritter jest pozornie wyemancypowana i mimo wszystko bardziej samodzielna, ale stopniowo zrywa kolejne maski. Pali papieros za papierosem, trochę się przekomarza, udaje cynizm, ale jest tak samo bezradna i przestraszona jak pozostali mieszkańcy domu-widma.

Wybitną kreację, kto wie czy nie najlepszą w całej karierze, stworzyła w Rodzeństwie Agnieszka Mandat. Od aktorki nie można oderwać wzroku. Dene chce być jak jej matka. Poukładana, gospodarna, perfekcyjna i ofiarna. Bardzo się stara, ale i tak wszystko wymyka się jej z rąk. Wytworne talerze roztrzaskują się w drobny mak, a ubóstwiany brat ciągle z niej szydzi. Nic nie wygląda tak, jak powinno. Bohaterowie Rodzeństwa źle żyją, nieładnie myślą. Ale przecież w końcu zawsze, po zbyt długim i nazbyt smutnym dniu, przychodzi wyrozumiały wieczór. Odpoczynek. Ritter mówi w finale: „Słyszycie? Pada deszcz. W taką pogodę najlepiej położyć się do łóżka, ale wcześniej kawa”. Filiżanki są już na stole. Każdy usiadł na miejscu. Czujemy błogi aromat. Spokój, uśmiech, wyciszenie.

Tytuł oryginalny

Z fotela Łukasza Maciejewskiego: Słyszycie deszcz

Źródło:

AICT
Link do źródła

Autor:

Łukasz Maciejewski

Data publikacji oryginału:

17.05.2024