"Trelemorele" Tadeusza Różewicza w reż. Marcina Bortkiewicza w Teatrze Ecce Homo w Kielcach. Pisze Łukasz Maciejewski na AICT Polska.
Słyszałem o tym teatrze, czytałem o sukcesach. Jeżeli ktoś, jak ja, od tylu lat związany jest z teatrem, również ze sceną niezależną, to o kieleckim Ecce Homo, wcześniej czy później musiał usłyszeć, ja usłyszałem zapewne później niż wcześniej, jednak usłyszałem.
Nie bez znaczenia jest fakt, że za teatr odpowiadają bliscy mi ludzie – szefową jest Anna Nowicka, a czołowym reżyserem Marcin Bortkiewicz.
W końcu, po latach planowania wyprawy do Kielc (nie dojechałem), udało mi się obejrzeć w Warszawie najnowszy spektakl „Ecce Homo” – „Trelemorele” w reżyserii Marcina Bortkiewicza na podstawie prawie nieznanego, późnego utworu Tadeusza Różewicza z 2005 roku.
To w pewnym sensie wywrotowe stwierdzenie, ale w roku różewiczowskim, było to to dla mnie jedno z ciekawszych teatralnych zaskoczeń. Wierzę też, że Tadeusz Różewicz byłby zadowolony.
Jako autor był zagadkowy. Nie pozwolił sobie na stetryczenie, interesowała go młodzież. Oglądając „Trelemorele” na festiwalu „Galimatias”, w pięknie wyremontowanej salce w Domu Kultury na Ursynowie (spektakl Bortkiewicza wygrał na tym festiwalu prawie wszystko, co było do wygrania), pomyślałem o patronie tej teatralnej impresji, o Tadeuszu Różewiczu.
Zawsze w mojej pamięci stary, stary i mądry, ale także stary i figlarny, przecież jednak Różewicz kiedyś musiał być młody, albo chociaż młodszy. I ten młodszy Różewicz robił mniej więcej to samo, co dzisiaj Bortkiewicz w Ecce Homo. Pracował z młodzieżą, dla młodzieży. Nie ma teraz miejsca, żeby pisać o tym dokładnie, ale przecież w Gliwicach, w latach sześćdziesiątych, w Teatrze Studenckim, czy też młodzieżowo-studenckim, Tadeusz Różewicz sprawował opiekę artystyczną nad Teatrem „Step”, wystawiającym przede wszystkim jego sztuki. Inna sprawa, że gwiazdą tego teatru był ówczesny student Politechniki Śląskiej, Wojciech Pszoniak, a scenografię projektował – pasowany później na reżysera – inny student, Andrzej Barański.
W Ecce Homo, w spektaklu „Trelemorele” obowiązuje żywioł młodości. Występują naprawdę młodzi ludzie, licealiści, maturzyści, studenci. Niektórzy będą zdawali na wydziały aktorskie, ale większość z nich po prostu chce mieć w życiu coś jeszcze poza pracą, poza kolokwiami, poza rodzinami. Chcą mieć teatr. Dzięki Nowickiej, dzięki Bortkiewiczowi – ten teatr posiadają.
Michalina Dworzaczek, Joanna Grela, Diana Samiczak, Monika Sochańska, Antoni Brade, Łukasz Czogalik i Andrzej Sobierajski. Wymieniam nazwiska wszystkich uczestników teatralnego spotkania, bo naprawdę zasługują.
Tekst Różewicza, piętnujący celebrycko-influenserski blichtr w czasach względnej jeszcze niewinności, został przez młodych aktorów i reżysera podrasowany. Różewicz został pasowany na krytyka codzienności, ale na pewno nie jest dla nich dziadersem. Młodzi podają tekst autora „Kartoteki” ze zrozumieniem, wzbogacają go o własne wątpliwości, znaki zapytania, podważenia, w tym wszystkim ważną role odgrywa również sam reżyser. Bortkiewicz też się obnaża. Obnaża, ale nie obraża. To nie jest ekshibicjonizm, tylko konstatacja, że jednak Różewicz się pomylił. Pisał, że jest źle, najgorzej, że jest tragicznie. Że nie ma wielkiej sztuki, literatury, że język polski ugrzązł w śmietniku i wyje wulgaryzmami. Bortkiewicz i jego aktorzy dodają: na tamtym śmietniku rosły kwiaty. Tak, to były kwiaty. Może niewydarzone, niezbyt pachnące, jednak kwiaty. Teraz uschły, jest gorzej, drogi panie Tadeuszu, zdecydowanie gorzej, ale do „gorzej” można również się dostosować. Zrozumieć „gorzej”, to znaczy zrozumieć czasy. Czas, który przyszedł i ten, który nastąpi. Trele Morele, pustosłowie, epitety, mowa trawa.
Patrzyłem na sprawnie zainscenizowane zmagania młodych ludzi z podziwem i radością. Siedzący obok mnie Michał Oleszczyk (przypadkowe spotkanie) czuł chyba to samo. Ich pasja, ich entuzjazm, ich radość wspólnego bycia na scenie i poczucie, że chcą mówić o rzeczach ważnych – dla nich i dla innych. Ci młodzi ludzie kogoś nam z Michałem przypominali…