Jerzy Trela, teraz mówią o nim wszyscy, teraz i ja o nim mówię, piszę. O Treli, przez Trelę, o nim, dla niego. Generował tylko dobre emocje. Znamienne, z kimkolwiek się nie spotykałem w ostatnich tygodniach, słyszałem zewsząd, że dzwonił do Jerzego Treli, rozmawiał z nim. Wszyscy rozmawialiśmy. Tak jakby te ostatnie miesiące życia aktora były jedną, długą, telefoniczną rozmową. Czasami odwiedzinami (szpitalnymi, domowymi), ale przede wszystkim rozmowami przez telefon. Pisze Łukasz Maciejewski na stronie AICT.
Ania Dymna, rozmawiając ze mną (przez telefon), zastanawiała się, czym jest przyjaźń wśród aktorów, że wygląda jednak inaczej. „Łukasz, ja Jurka odwiedziłam w jego domu po raz pierwszy na osiemdziesiąte urodziny. A jednak przyjaźń. To wcale nie polega przecież na odwiedzaniu się, zajadaniu, nie na biesiadach. Coś innego: bycie razem na scenie, zaufanie poza sceną, a to wzmacnia szczególnie, i na rozmowie”. Trela lubił rozmawiać przez telefon. Nie odbierał, potem oddzwaniał. Mówił, słuchaliśmy. Dzwonił, dzwoniliśmy.
Wszyscy teraz chcą o Treli opowiadać. Aktorzy zwłaszcza. Słyszę, że ktoś go okrzyczał, że za bardzo o siebie dbał, że za bardzo się martwił, i teraz ma. I że Jerzy Trela przyznał mu rację. Ktoś inny, że na tydzień przed śmiercią powiedział przez telefon: „ja już chyba umieram”. Albo, do innej osoby, „ja zdycham”. Śmierć i zdychanie. Cieśnina pomiędzy. To był właśnie on. Człowiek cieśnina. Tam się mieściło to, co nie do opisania. Wielkość Jerzego Treli.
Ksiądz Józef Tischner pisał: „Dobro nie istnieje inaczej jak tylko jako konkretna dobroć i wolność konkretnego człowieka”. Wolność artysty Jerzego Treli wynikała z jego charakteru jako człowieka. W okrutnych, nastawionych na ustawiczną walkę i konkurencyjność czasach, jego obecność była jak promyk nadziei. Że może być inaczej, szlachetnie, mądrze, z wdziękiem. Parę lat temu zagrał w Krakowie w sztuce „Kto wyciągnie kartę wisielca, kto błazna?” w reżyserii Pawła Miśkiewicza według „Króla Leara” Szekspira. Lear Jerzego Treli był stary, ale wnosił również dojrzałość emocjonalną. Dobrze wiedział, że to, co prawdziwie smutne, można niwelować humorem, nawet jeżeli ów humor miałby groteskowe zakrzywienie.
Każdy, kto z nim rozmawiał, a rozmawiały setki osób, miał poczucie, że się pomylił, że to niemożliwe. Ten wielki gbur, patrząc na twarz aktora – no, rzeczywiście, gburowata, można się nawet przestraszyć – jest taki cichutki, szczuplutki, serdeczny, wycofany. Że niewiele mówi, ale że to, co mówi, świadczy o skromności.
Każdy, kto widział go na scenie, był zdumiony, że to wszystko tak do siebie nie pasuje. Trela przy stoliku, Trela na spotkaniu autorskim, i Trela w teatrze. To się po prostu ze sobą nie komponowało. Śmierć i zdychanie. Cieśnina pomiędzy.
A on łączył warstwy nie do połączenia. Miał w sobie rodzaj prostoty, ładnie, aczkolwiek może już nawet nazbyt ładnie, określany jako „razowy chleb”. Chodzi o to, że przy Treli wszystko było proste, nieskomplikowane, nie było Heideggera ani Wittgensteina, były kury, mak i cebula.
Ale ten sam człowiek, ten sam aktor, był na scenie kimś groźnym, fascynującym i niepokojącym. Z wielką siłą witalną, z głosem, który – tak się wydawało chwilami – mógł unicestwić skały. Ten głos wszystko mógł, i zgarbiona sylwetka zawsze wydawała się wyprostowana. Trela od cebuli wzbudzał lęk. Może to był strach przed geniuszem? Może on się tego bał?
Ania Dymna wspominała mi, że Dymny był podobny, taki sam. I że dlatego tak się lubili. Czułość i brutalność. Intelekt i prostota.
Dzwonił, dzwoniliśmy, dzwoniłem. Mówił do mnie piękne rzeczy, które przyjmowałem z zawstydzeniem jeszcze większym niż jego. Nie potrafiłem odbić pałeczki, powiedzieć czegoś równie pięknego. Co miałem powiedzieć panu Treli, co można było mu powiedzieć? Wiedział, że go kochamy. Dzwoniliśmy. Wiedział to.
***
Tekst ukazał się w lipcowo-sierpniowym numerze „Kalejdoskopu”, 2022.