„Rewizor” Mikołaja Gogola w reż. Łukasza Kosa w Teatrze IMKA w Warszawie. Pisze Anna Czajkowska w Teatrze dla Wszystkich.
„Nic tu nie powinno być przesadzone albo trywialne, nawet w najmniejszych rolach” – pisał Mikołaj Gogol w komentarzach do swojego „Rewizora”, wielce poirytowany po nieudanej prapremierze w Petersburgu. Czy kolejne, bliższe naszym czasom oraz współczesne realizacje uwzględniły jego dokładne instrukcje? Interpretacji było przecież mnóstwo, a reżyserzy nie zawsze ufają tekstowi Gogola, choć opisywał on niezmienne, bo wciąż aktualne mechanizmy rządzące naturą człowieka od wieków.
„Rewizora” można odkrywać wciąż na nowo, podobnie zresztą jak inne teksty wielkiego ukraińsko-rosyjskiego dramaturga i pisarza, smakować jego groteskę, zadumać się nad karykaturą i śmiać ze znakomitych dowcipów. „Akcja sztuki odbywa się nie tylko w Rosji sto lat temu, ale w potwornym państwie, któremu na imię głupota” – tak o „Rewizorze” pisał Julian Tuwim, a można jeszcze dodać, że wspomniane państwo ma też drugie imię – strach. Gogol stworzył i opisał całą gamę bohaterów obdarzonych wstrętnymi przywarami, ośmieszając ich i drwiąc z obłudnych, godnych pożałowania typów. Do dziś ich postacie inspirują reżyserów, aktorów i bawią widzów. Na deskach Teatru IMKA Łukasz Kos wykorzystuje tłumaczenie autorstwa Agnieszki Lubomiry Piotrowskiej, zamiast najpopularniejszego, tuwimowskiego, z niuansami ukrytymi we frazach, gogolowską klarownością, płynnością i spójnością języka dramatu (warto wspomnieć, że Gogol był perfekcjonistą w tej i innych związanych z pisaniem dziedzinach). Reżyser w swej inscenizacji podkreśla to, co w komedii ponadczasowe, doceniając jej ironiczność oraz naturalizm, igrając z różnymi formami teatru i unikając konfliktu z prawdą życiową.
Inspiracją dla Gogola była opowieść Puszkina i postać niejakiego Płatona Wołkowa, osobnika całkiem pospolitego, którego omyłkowo wzięto kiedyś za wysokiego rangą urzędnika. Człowiek miły, poczciwy i dowcipny, ale przy tym przebiegły i sprytny, początkowo wbrew własnej woli, potem z coraz większą ochotą wciela się w rolę rewizora. Na państwowych funkcjonariuszy w prowincjonalnym miasteczku pada blady strach – do tej pory żyli sobie spokojnie, nie przejmując się zaniedbaniami, wykorzystywaniem stanowisk do własnych interesów i łapówkarstwem. Teraz drżą przed tajemniczym rewizorem, który przybywa incognito z samego z Petersburga, by skontrolować pracę poszczególnych, miejscowych notabli. Zarządzający miastem horodniczy, sędzia, naczelnik poczty, miejscowy dyrektor szpitala i inni boją się konsekwencji, bowiem nadużycia, większe i mniejsze grzeszki na sumieniu mocno obciążają ich kartoteki. Aby zjednać sobie tak „wielkiego” urzędnika, postanawiają przyjąć go jak najlepiej – z ukłonami i łapóweczką. Jakże prawdziwym, wręcz znajomym zdaje się obrazek miejscowej elitki, zakłamanej i skorumpowanej do niemożliwości, którą w dowcipny sposób odmalował autor, a pokazuje widzom reżyser wraz z aktorami – mechanizmy społeczne kierujące zachowaniem człowieka pozostały przecież niemal takie same, jakimi widział je i portretował Gogol niemal dwieście lat temu. Siejąc grozę, i jednocześnie bawiąc, autor w nieprawdopodobnie ironiczny i satyryczny sposób rozwija akcję swego dramatu. Uwypuklony w nim konformizm, korupcja, hipokryzja wciąż mają się dobrze, a poczucie władzy nieodmiennie mami. Łukasz Kos w wywiadzie przyznaje, iż „uwielbia Gogola”, dlatego w swej inscenizacji śmieje się wraz z widzem i aktorami do rozpuku. Szaleństwu na scenie odpowiada szaleństwo samego tekstu, specyficznego i ekspresywnego słownictwa dialogów, dopowiedzeń, dwuznacznych wyrażeń bohaterów i wtrąceń „na stronie”. Aktorzy grają z wielkim zaangażowaniem, z powodzeniem wcielając się w różne postaci, co jest nie lada wyzwaniem w tym długim, pięcioaktowym przedstawieniu.
U Gogola występuje ponad dwadzieścia postaci, w spektaklu grają trzy aktorki i trzech aktorów (w tym reżyser w roli Chlestakowa), błyskawicznie zmieniając kostiumy (czasem nie do końca, co też jest elementem satyrycznej gry). Bywa, że mundur zostaje narzucony na suknię, doczepione wąsy nie znikają i służąca Awdotia bardziej przypomina mężczyznę niż kobietę, a sędzia jest na wpół Marią Antonowną. Dzięki temu bardzo gogolowska, sarkastyczna drwina z rzeczywistości ,rządzonej przez absurd, jeszcze wzrasta. Rzecz jasna w świecie groteski, w nieco surrealistycznym obrazie wszystko jest wyolbrzymione, zbudowane z przesadą, aby pokazać jak najlepszą karykaturę odbitej w krzywym zwierciadle ludzkiej natury.
Łukasz Kos szuka w „Rewizorze” akcentów współczesnych, wprowadza elementy znane nam z naszej codzienności, ale pozostaje wierny duchowi rosyjskiego dramatopisarza. Komedia aż kipi od elementów humorystyczno–farsowych, co silnie podkreślają twórcy spektaklu. W IMCE królują panie – Joanna Niemirska jako żona Horodniczego Anna, a także Piotr Bobczyński oraz inne persony jest znakomita. Gra z werwą, znajdując klucz do każdej ze scenicznych postaci. Bawi widza swą interpretacją, eksponując energię, podkreślając groteskową pyszałkowatość Anny, jej próżność i niespełnione ambicje „bycia lepszą od innych”. Niemirska pokazuje ostry, komediowy pazur, gdy wciela się w hałaśliwą, chętną do romansu z urzędnikiem z Petersburga i łasą na pochlebstwa, niemłodą już żonę Horodniczego. Jej Anna Andrejewna jest równie błazeńska i trywialna jak małżonek. Córeczka Maria (gra ją Krystyna Tkacz) wydaje się nieodrodnym dzieckiem swych rodziców – głupiutka i kuriozalna, minami i gestami podkreśla własne, wydumane plany na życie. Aktorka świetnie wypada też w roli sędziego Liapkina-Tiapkina – indywiduum tyleż śmiesznego, co godnego pożałowania. Podziwiam (nie pierwszy raz zresztą), jak gładko, zmieniając swe emploi, Krystyna Tkacz potrafi odnaleźć się w różnych kreacjach i typach bohaterów. Jowita Budnik – czyli dyrektor szpitala Ziemlanika, mało sympatyczny krętacz, w dodatku bez rozumu, potem żona Chłopowa i inni – równo dotrzymuje Niemirskiej kroku. Można płakać ze śmiechu, obserwując jej poczynania na scenie. Justyna Maluty (groteskowy, karykaturalnie cudaczny Chłopow – inspektor do spraw oświaty) jest równie smakowita i „gogolowska” jak pozostałe aktorki. Nie inaczej panowie, zwłaszcza Tomasz Karolak, który z wyczuciem ironii i cynizmu wydobywa esencję osobowości Horodniczego. Ukazując niuanse charakteru bohatera, podkreśla niektóre frazy, słowem, gestem i ruchem buduje wizerunek Antona Antonowicza Skwoznikowa-Dmuchanowskiego – człowieka dumnego, twardo rządzącego podlegającymi mu prowincjonalnymi urzędnikami. Pogardza kupcami, chłopami, wdowami po podoficerach, jednocześnie płaszcząc się i bijąc pokłony przed „dostojnym” Chlestakowem. Ogłupia go marzenie o awansie, ale ostatecznie potrafi chłodno spojrzeć na samego siebie. Karolak świetnie to uwypukla, a jego końcowy atak wściekłości jest zagrany przejmująco i w bardzo naturalny sposób. Na aplauz zasługuje też wprawny aktorsko Wojciech Błach (Dobczyński, Szpekin) oraz reżyser spektaklu w roli Chlestakowa. Gra Łukasza Kosa to przyjemne zaskoczenie. Oczywiście brak mu pełnej biegłości warsztatowej, wypracowanej jak u pozostałych aktorów techniki, ale nadrabia zaangażowaniem i autentycznością. Nietypową postacią jest Osip – Kamil „Wallace” Walesiak, operator kamery. Wszędzie go pełno – zagląda za kulisy, wychwytuje ciekawe momenty, nic nie ujdzie jego uwadze. Kręcone przez niego filmy cały czas towarzyszą głównej akcji. Na dwóch dużych ekranach, ustawionych z prawej i lewej strony sceny, wyświetlane są projekcje. I tu mój główny zarzut do reżysera – filmów jest zdecydowanie za dużo, zwłaszcza w pierwszej części. Rozpraszają uwagę i trochę męczą, częściowo odbierają inscenizacji smak i urok teatralności.
Scenografia Pawła Walickiego i kostiumy Barbary Sikorskiej-Bouffał dobrze komponują się z całością, współgrają z rytmem i klimatem przedstawienia.
Nie jest to z pewnością spektakl zniewalający czy przełomowy, jednak docenić należy znakomitą grę aktorów, ciekawe pomysły reżysera i wierność tekstowi wielkiego satyryka. Gogol, jako niezrównany demaskator i humorysta, dobrze wiedział, jak trudno wykorzenić zło ludzkiej natury, i że niełatwo pokonać strach, który nią manipuluje, dlatego postanowił walczyć z tymi demonami śmiechem. Właśnie taką nutę – gorzko-straszną, śmieszno-groźną z przyjemnością dostrzegam w spektaklu Łukasza Kosa, zrealizowanym na deskach warszawskiej IMKI.