Z Moniką Gałęską o tańcu, który wymyka się schematom, ciele, które leczy, i modlitwie zapisanej w krokach rozmawia Weronika Frąckiewicz.
Jest Pani absolwentką Państwowej Szkoły Baletowej w Poznaniu, Wyższej Szkoły Tańca w Dreźnie, występowała Pani na deskach różnych teatrów w Polsce i za granicą. Dlaczego tak wykształcona i utalentowana osoba zdecydowała się prowadzić terapię tańcem z osobami, które nierzadko z tańcem nie mają nic wspólnego?
- Taniec jest szerokim obszarem, którego nie da się włożyć w jakikolwiek schemat. Często nasze wyobrażenia ograniczają go do pewnych ustrukturyzowanych form i wizji. Nie doceniamy jego wpływu i oddziaływania na nas, redukując go do przyjemności, zmysłowości lub doznań artystycznych. Tymczasem już bicie serca u każdego człowieka, jeżeli się tylko na tę myśl otworzy, może stać się tańcem. Wierzę głęboko, że każdy może go wydobyć ze swojego wnętrza i urzeczywistnić w sposób cielesny, odkrywając jego siłę, tajemnicę i drzemiący przeogromny potencjał. Sama realizując drogę tańca, przeszłam niejeden jego etap, począwszy od pierwszych fascynacji we wczesnym dzieciństwie, aż po wieloletnią, profesjonalną edukację z zakresu tańca scenicznego, pedagogiki oraz terapii tańcem. Zawsze jednak interesował mnie człowiek i to on był przyczyną, dla której wyjechałam w 1995 r. do Drezna. Podczas studiów w Wyższej Szkole Tańca Artystycznego w Dreźnie prowadziłam zajęcia taneczne dla grupy pań z kręgów artystycznych, które zapragnęły spotykać się ze sobą, aby wytańczyć swoje emocje i ucieszyć się ruchem oraz kreatywnym odkrywaniem siebie. To było niezwykle piękne doświadczenie, a to, co się za nim kryło, dopiero po latach zinterpretowałam jako urzeczywistnienie pierwszych sesji terapeutycznych. Spotkania te dały mi poczucie sensu, wiernego trwania przy tańcu i przeświadczenie, że droga ta może prowadzić do pełni i poznania prawdy o samym sobie. Zrozumiałam, że życie pełne szlachetności i dobroci -a takiego zawsze szukałam - odzwierciedla się dopiero poprzez miłość wyrażoną w czynie, miłość, którą pięknie można spełnić w posłudze drugiemu człowiekowi, wykorzystując terapię tańcem jako narzędzie do urzeczywistnienia tego planu. Dzieląc się tańcem, pomagam innym, i to jest główna intencja, która mi towarzyszy, a z upływającym czasem jest ona coraz mocniejsza.
Jednak aby mówić o terapii tańcem, muszą zostać spełnione jakieś warunki. Poruszanie się w rytm muzyki niekoniecznie musi mieć właściwości terapeutyczne. Czy jest jakiś moment, w którym można powiedzieć, że to już nie zwykłe podążanie za muzyką, ale terapia, która ma nam pomóc?
- Jest to przede wszystkim związane z moją odpowiedzialnością za drugiego człowieka. Spotykając się z nim w tańcu, biorę odpowiedzialność za to, czego się o nim dowiem i jakie zastosuję środki, dzięki którym dana osoba poczuje się pewniej czy lepiej. Terapia, którą prowadzę, to jednak nie tylko samo spotkanie w tańcu. Należy zaznaczyć, że jest to relacja oparta również na rozmowie, od której zaczynam każde spotkanie. Sam taniec jest narzędziem, dzięki któremu osoba zmagająca z jakimś problemem może lepiej wyrazić siebie, a to pozwoli jej zrozumieć, przyjąć, a być może zmienić to, z czym sobie nie radzi. Oczywiście nie jest to też narzędzie dla każdego. Zdarza się, że przychodzi do mnie na terapię ktoś z ciekawości, a po jednym czy dwóch spotkaniach stwierdza, że to nie dla niego i to jest też w porządku. Ważna w tym wszystkim jest szczerość i autentyczność relacji, relacji opartej na zaufaniu i otwartości, ponieważ tylko na takich warunkach można podjąć proces pracy nad uzdrowieniem czy jakąkolwiek inną współpracę z drugim człowiekiem. Myślę jednak, że terapia tańcem jest wspaniałym narzędziem do zrzucenia wielkiej dawki stresu i napięć, które blokują się w ciele i po wielokroć nie mają szansy na wydobycie. Podczas spotkań proponuję pewne formy ćwiczeń: czasem tańce w kręgu, czasem improwizację taneczną, czyli ruch pod wpływem spontanicznego impulsu, który może się odbywać w ciszy lub z odpowiednio dostosowaną muzyką, a wszystko po to, aby wspomóc daną osobę i pobudzić do życia całą strukturę człowieka. Celem nie jest uzewnętrznianie się czy ekshibicjonizm, tylko zwrócenie uwagi na to, co we mnie drzemie i jak mogę to wyrazić. Jest to pewna szansa na to, aby człowiek mógł się więcej o sobie dowiedzieć. Ciało jest tutaj mową, językiem niewerbalnym, dlatego przekaz w tańcu potrafi czasem więcej wyrazić niż samo słowo. Ciało, ruch i taniec może być odzwierciedleniem słowa, jakiego czasami nie można wydobyć werbalnie. Są osoby np. z zaburzeniami nastroju, które nie są w stanie opowiedzieć o swoich emocjach, natomiast wspaniale dają się pokierować i pójść za tańcem, żeby pokazać swoje cierpienie i swój stan emocjonalny właśnie w ruchu.
Pani rola w procesie terapeutycznym jest bardziej towarzysząca czy interpretująca?
- Bardzo różnie, zależnie od potrzeb osoby, która do mnie przychodzi. Zazwyczaj, ale i współdziałam. Żeby dana osoba naprawdę się otworzyła, na początku potrzebuje mojej obecności i prowadzenia w tańcu. Ja również tańczę w trakcie sesji terapeutycznej, ale są momenty, kiedy jestem obserwatorem, wcześniej zaznaczając, jak będzie przebiegało spotkanie. Nierzadko proszę osobę, aby zapomniała o mojej obecności. Widzę, kiedy człowiek zaczyna się otwierać, jego gesty i ruchy nabierają większej pewności i wyrazistości. Zdarza się, że ktoś tańczy z przymkniętymi albo nawet z zamkniętymi oczyma. Może wynikać to z tego, że ma problem z okazaniem swoich emocji i nie jest w stanie spojrzeć prosto w oczy, wypowiedzieć jakiegoś słowa czy wytańczyć określonej sekwencji. Za moim prowadzeniem często stoi analiza ruchów, która jest próbą odczytania stanów psychicznych, fizycznych i duchowych człowieka. Również położenie ciała odgrywa tu istotną rolę, chociażby to, w jaki sposób ustawione są ramiona, głowa, miednica, czy stopy są w stanie podążać za rytmem i muzyką, czy też nie, czy ruch jest dobrze skoordynowany, czy w ogóle nie jest. To są różne aspekty, na bazie których mogę w dużej mierze ocenić, z czym człowiek się zmaga i jaka jest jego kondycja.
Czy interpretując gesty, kroki, postawę ciała, opiera się Pani na własnej intuicji, latach doświadczeń czy badaniach naukowych?
- Myślę, że intuicja jako ten wewnętrzny zmysł i dar od Pana Boga jest najbardziej istotnym elementem w realizacji mojej posługi i powołania. Jednak terapia tańcem ma poparcie w nauce, i to jest również aspekt, za którym podążam, starając się uzupełniać i nieustannie poszerzać swoją wiedzę, a jest to proces, który pewnie się nigdy nie skończy. Interpretując jednak poszczególne kroki, gesty czy postawy ciała, czerpię przede wszystkim z lat własnych doświadczeń z tańcem, z wieloletniej edukacji, własnej obserwacji, nieustającej i niekończącej się refleksji, ale również z pracy artystycznej, gdyż oparta jest ona na pracy z gestem, nad znaczeniem ruchu w każdym niemalże kroku i w każdym wyrazie scenicznym. Dużą pomoc odnajduję także w duchowości karmelitańskiej, która jest mi bardzo bliska, a która w sposób niezwykle wymowny i duchowy wyjaśnia szereg postaw człowieka, zarówno w aspektach życia wewnętrznego, jak i tego zewnętrznego w świecie. Tutaj cały ogród duchowych wartości wnika w samą istotę spotkania z każdym człowiekiem, niezależnie, czy to na terapii indywidualnej, w sesjach grupowych, warsztatach, czy też rekolekcjach. Prowadząc to wszystko, opieram się zatem na tym bogactwie, które jest mi dane, z nadzieją na wykorzystanie go w celu pomocy tym, którzy najbardziej jej potrzebują.
Z jakimi rodzajami zaburzeń może pomóc uporać się terapia tańcem?
- Na pewno wpływa na pierwsze objawy zaburzeń nastroju, które niezauważone mogą prowadzić do depresji. Gdy pojawia się smutek, zniechęcenie, brak sił i motywacji, a także brak ochoty do życia, terapia tańcem może zdziałać wiele dobrego. Tyle, ile jest osób, tyle doświadczeń wpływu terapii tańcem. Moje doświadczenie z ośrodkiem pomocy psychologicznej w Poznaniu pokazało mi, jak pozytywny wpływ ma terapia tańcem na osoby zmagające się ze schizofrenią. Przez okres paru lat wspierałam również swoim działaniem osoby z zespołem Downa, obserwując, jak one niesamowicie głęboko wchodziły w proponowaną terapię, realizując ją w sposób niezwykle twórczy i dynamiczny. Poprzez to, że terapię tańcem łączę również ze środkami plastycznego wyrazu, z rysunkiem, pracą z rekwizytem, z muzyką i czytaniami, spotkania nabierają charakteru twórczego i rozwojowego. Każda sesja zawiera również elementy edukacyjne, gdzie można poznać tajniki tańca klasycznego, otrzeć się o jazz, taniec współczesny czy flamenco, dzięki któremu można wytupać swój stres czy emocje. To wszystko w jakiś sposób otwiera każdego człowieka, czasem jest związane z radością, a czasem ze smutkiem. Pod wpływem różnych emocji, jakie budzi rytm, ruch czy taniec, człowiek dotyka problemów egzystencjalnych, swoich trudnych emocji i z pomocą terapeuty otwiera się.
Wielu z nas albo nie ma kontaktu z własnym ciałem, albo tego ciała nie akceptuje. Czy można rozpocząć terapię tańcem, nie tolerując własnego ciała, a nawet odczuwając z jego powodu jakiś nieokreślony wstyd?
- Takich sytuacji i spotkań mam sporo. I znowu wracam do tego, że rozmowa jest tutaj bazą, jest fundamentem, na którym opiera się sesja, i choć wzbogacona o elementy tańca i ruchu, pozostaje również relacją werbalną pomimo wszystko. Kiedy ktoś nie akceptuje swojego ciała, to w procesie rozpoczęcia pracy z taką osobą muszę zejść bardzo głęboko. Odbywa się to na różne sposoby. Czasem rozpoczynam sesje od bardzo spokojnych, wręcz statycznych ćwiczeń na podłodze, opartych chociażby na pogłębieniu i świadomości oddechu, a dopiero później próbuję nakłonić daną osobę do działań bardziej dynamicznych czy wręcz technicznych. Chcę, aby dana osoba najpierw poczuła, że w ogóle oddycha. To jest pierwszy moment, w którym można poczuć swoje ciało, dotknąć okolic przepony, brzucha, skupić się na rytmie, na tym, z jaką łagodnością przy wdechu podnosi brzuch, a w jaki go opuszcza na wydechu. I to jest pierwszy ruch, dzięki któremu osoby dopiero zaczynają oswajać się ze swoim ciałem: ja mogę w taki sposób oddychać, ja mogę z tym oddechem połączyć ruch podniesienia ręki lub nogi. W takich przypadkach trzeba myśleć kategoriami dłuższego procesu, np. jeżeli ktoś nie ma świadomości własnego ciała, bo był zraniony dotykiem w dzieciństwie. Zazwyczaj osoby po przeżyciu takiej traumy mają olbrzymie trudności z zaakceptowaniem swojej cielesności i to wymaga naprawdę dużej delikatności. Zdarzają się osoby, które nie potrafią zaakceptować, że mogą do swojego ciała podejść z miłością i czułością. Problemem tutaj staje się chociażby kontakt z własnym ciałem, problem z naturalnym objęciem dłońmi własnej twarzy czy głowy. Terapia tańcem może być w takiej sytuacji ścieżką, która wspomoże, zaradzi i bardziej oswoi.