EN

2.08.2024, 12:47 Wersja do druku

Wyspa

Spędziłem kilka godzin w Nowym według rytmu, jaki wyznacza to miejsce (...) W dzielnicy, w której teraz mieszkam, nie ma ani jednego takiego centrum lokalnego. A szkoda, bo takie miejskie wyspy powinny być wszędzie – pisze Filip Khan w „Notatniku Teatralnym”.

fot. mat. teatru

Elitarny teatr w elitarnej dzielnicy

Mieszkałem na Starym Mokotowie, kiedy pomiędzy ulicami Narbutta i Madalińskiego parkowały śmieciarki. Okna mojego mieszkania wychodziły na plac przed zajezdnią Miejskiego Przedsiębiorstwa Oczyszczania, więc przy dobrych wiatrach czułem doskonale, co warszawiacy wyrzucają do koszy na śmieci. Później to się nagle zaczęło zmieniać, Hanna Gronkiewicz-Waltz ogłosiła, że w miejscu zajezdni powstanie teatr, którego dyrektorem artystycznym zostanie Krzysztof Warlikowski. Wielki reżyser, na którego spektakle jeździło się do dużych hal telewizyjnych na obrzeżach miasta, wymyślił, że będzie kontynuował mokotowskie tradycje teatralne i swoją instytucję nazwie Nowy Teatr.

Teatr Nowy – czyli poprzednik nowej instytucji Warlikowskiego – prowadził dosłownie kilkaset metrów od Madalińskiego Adam Hanuszkiewicz. Dzisiaj w tym miejscu jest supermarket. Wiele razy chodziłem tam na zakupy i zastanawiałem się, gdzie były kasy, skąd wychodzili aktorzy, czy pomiędzy mięsnym a chłodniami z nabiałem zaczynała się scena, a może dopiero widownia?

No więc najpierw śmieci, a teraz sztuka. To typowa historia w Warszawie związana z zamianą ról. Kiedyś sklep rybny, dzisiaj modna restauracja serwująca śniadania przez całą dobę. W innym miejscu przez dekady działał mały zakład szewski, dzisiaj – mamy tam drink bar. Na ulicy Emilii Plater przez dziesięciolecia dzieciaki chodziły do podstawówki, dzisiaj – cała teatralna Warszawa ogląda spektakle. Synonimem Warszawy jest ciągła zmiana, to miasto nigdy nie jest znudzone samym sobą, cały czas szuka nowych szat, narracji i tożsamości. Sztuka teatralna zastępująca bazę MPO jest więc czymś naturalnym, nikt tak naprawdę nie był tym zaskoczony.

Remont przebiegł szybko, postindustrialna przestrzeń stała się tłem dla kawiarni, baru i księgarni. Stary Mokotów to specyficzna część Warszawy. Z jednej strony w przedwojennych kamienicach mieszka sporo zwykłych ludzi, trochę studentów, trochę miejskiej biedoty, z drugiej zaś – to miejsce elitarne. Zaczęło się jeszcze przed wojną, kiedy Wedel postawił na rogu Madalińskiego i Puławskiej dom, w którym po wojnie zamieszkali prominentni komuniści z grupy puławian, czyli tych liberalnych i opowiadających się za demokratyzacją realnego socjalizmu. To wyjątkowa kamienica z płaskorzeźbami autorstwa Stanisława Komaszewskiego i malowidłem ściennym według projektu Zofii Stryjeńskiej. Dzisiaj w tej okolicy mieszkają reżyserki filmowe, artyści, politycy, naukowcy i aktywiści miejscy. Elitarny teatr pasuje więc tu idealnie.

Dla teatru przeprowadziłam się do Warszawy

Jolanta Pych przez kilkanaście lat pracowała jako nauczycielka w wiejskiej szkole na Mazurach. Tam się urodziła, studiowała w Olsztynie, wróciła w rodzinne strony i uczyła języka polskiego, prowadziła również kółko teatralne. Bo całe życie gnało ją do teatru. „Jako nastolatka miałam do najbliższej sceny 60 kilometrów, więc rzadko oglądałam spektakle. W trakcie studiów regularnie chodziłam do Teatru im. S. Jaracza w Olsztynie, a później z biegiem lat zaczęłam jeździć do innych miast: do Wrocławia, Krakowa, Poznania czy Warszawy” – opowiada. I dodaje od razu, że jakiś czas temu przeprowadziła się do stolicy: „Z miłości do Teatru Nowego”. Pych jest również dziennikarką, studiowała w Instytucie Sztuki Polskiej Akademii Nauk, a na spektakle jeździła też często za granicę.

Pierwszy raz spotykam kogoś, kto w dojrzałym wieku postanowił rzucić wszystko, zmienić pracę, zostawić za sobą wieś i osiąść w Warszawie. W dodatku – impulsem do zmiany była sztuka! Podobne historie słyszy się raczej o ambitnych nastolatkach, którzy chcą co tydzień chodzić do teatru i muzeów, więc wybierają studia w stolicy. Pięć lat temu Pych spakowała dobytek życia i zamieszkała na Pradze, po sąsiedzku z Teatrem Powszechnym.

W jej opowieści Nowy Teatr „należy do czołówki scen w Polsce”. Kiedy pytam, co jest według niej najważniejsze w teatrze, bez wahania odpowiada, że wartości artystyczne: „Regularnie oglądam starsze spektakle Krzysztofa Warlikowskiej, na (A)pollonii byłam kilkanaście razy. I muszę panu powiedzieć, że przedstawienia Warlikowskiego towarzyszą mi regularnie w życiu, zmieniam się ja, zmienia się jego teatr, zmieniają się aktorzy”. Zespół z Nowego Teatru postrzega niczym jedno biologiczne ciało: „Widać między nimi jakąś chemię. A jednocześnie zapraszają widzów do wzięcia udziału w procesie twórczym, nie zachowują się jak gwiazdy, mimo że nimi są. Czuję się potraktowana po partnersku, co postrzegam jako kolejną ogromną wartość”.

Jolanta nie pamięta pierwszego spektaklu Warlikowskiego – bo głównie z nim kojarzy się Nowy – jaki zobaczyła w życiu. Pamięta natomiast pierwsze myśli w siedzibie teatru: „Pomyślałam sobie, że to symboliczne: co potrafi zrobić kultura, sztuka, teatr z takimi miejscami jak zajezdnia MPO. I jedno, i drugie jest bardzo użytkowe, choć na innym poziomie, u mnie na pierwszym miejscu stoi rzecz jasna teatr”. I wraca jeszcze na chwilę do wartości. Mówi mi, że ceni w Nowym otwarcie reżyserów, aktorów i widzów na „najgłębszy humanizm”: „Aktorzy tacy jak Maja Ostaszewska czy Maciej Stuhr reprezentują zestaw wartości, które są mi niezwykle bliskie. To osoby zaangażowane społecznie i politycznie, są moimi autorytetami, choć wiem, że to słowo jest dzisiaj obarczone wieloma naleciałościami. Ale używam go świadomie. Ostaszewska walczy o prawa zwierząt od bardzo wielu lat, a Stuhr równie autentycznie sprzeciwiał się poprzedniej władzy. Coś panu opowiem. Kiedy dorastałam w latach osiemdziesiątych, szukało się miejsc ucieczki. To były ciężkie, upokarzające czasy, człowiek nie mógł kupić w sklepie pasty do zębów, władza zabijała w ludziach godność. Sztuka ją przywracała, tak samo jak poezja i literatura. I tak jak wspominałam, teatr mnie od czterdziestu lat nieustannie rozwija, doszło nawet do tego, że ostatnio skończyłam Laboratorium Nowych Praktyk Teatralnych. Bo rozwój jest wpisany w teatr, tam jest ciągły ruch i zmiana”. I trudno się nie zgodzić, każdy czytelnik tego tekstu ma własną listę spektakli z różnych etapów życia, które zapamięta się do ostatnich dni.

Mojej rozmówczyni podoba się architektura teatru („jest jakościowa”), restauracja („wegetariańskie menu jest spójne z wartościami teatru”), polityka cenowa („w wielu teatrach nie ma zniżek dla nauczycieli”), a także „przesympatyczne panie w kasie”, które „rozpoznają mnie, w końcu od tylu lat widujemy się kilka razy w miesiącu. Lubię tam chodzić, cieszę się za każdym razem, kiedy mam jechać na Madalińskiego. Choć na pewno zasugerowałabym dyrekcji zmiany w repertuarze: za mało gra się Warlikowskiego”. Zwraca mi również uwagę na specyficzną publiczność Nowego Teatru: „Stroją miny, nadymają się, puszą, przewracają oczami, chyba sporo z nich jest zwykłymi snobami. Nie wiem, dlaczego ci wszyscy ludzie się tak zachowują, muszę przyznać, że nigdzie indziej nie spotkałam się z takim zjawiskiem”. Nowy Teatr to miejsce, które zajmuje w wyobraźni nowej klasy średniej szczególne miejsce, jest wyznacznikiem prestiżu, obycia i aspiracji. Stare warszawskie mieszczaństwo chodzi do Teatru Narodowego, nowe mieszczaństwo – do Nowego. Stąd nowe snobizmy, o których opowiada mi Jolanta.

Spektakle są cały czas aktualne

„Miałem dwadzieścia lat, znajomi kupili mi bilet na Anioły w Ameryce, ponieważ chciałem na żywo zobaczyć moich idoli, Magdalenę Cielecką i Andrzeja Chyrę. To było szokujące doświadczenie. Pamiętam, że w trakcie przerwy dzwoniłem do przyjaciół i na gorąco dzieliłem się przeżyciami. Pierwszy raz w teatrze ktoś w taki sposób opowiadał o tematach tabu, dawał głos wykluczonym” – wspomina Filip Rusin. Od tamtego wieczoru minęło dziesięć lat, a emocje w moim rozmówcy są nadal żywe: „Od tamtego momentu jestem wyznawcą Nowego Teatru i spektakli Krzysztofa Warlikowskiego”.

Pracuje jako projektant mody, mieszka na co dzień w Rzeszowie i do Warszawy przyjeżdża na każdą premierę na Madalińskiego. Przez dekadę zobaczył wszystkie spektakle w Nowym: „Jako dziecko i nastolatek oglądałem oczywiście spektakle w rozmaitych teatrach, później jednak zacząłem szukać czegoś twórczego, świeżego, nowego. Anioły... rozpaliły we mnie tę miłość, były przełomem. Pytasz, co mnie pociąga w teatrze. Chyba oczyszczenie, poszukiwanie odpowiedzi na ważne pytania w stylu: kim jestem, po co żyję. Usłyszałem kiedyś, że znajdę je w książkach, ale prawda w moim przypadku wygląda inaczej: to teatr udziela mi tych odpowiedzi, unaocznia. Poza tym w Nowym poruszane są tematy tabu, takie jak seksualność, tożsamość, antysemityzm, nacjonalizm, feminizm, prawa kobiet i mniejszości. Spektakle, które są tu pokazywane, są „po prostu blisko życia”. Choćby we Francuzach pełna dynamicznego erotyzmu kłótnia kochanków, których drąży toksyczna relacja. Przecież wielu z nas tego doświadcza, prawda?. Pytam, czy teatr to dla niego taki Kościół? „Tak, ale przez małe «k»” – śmieje się mój rozmówca.

Filipowi, mimo młodego wieku, nie przeszkadza to, że spektakle Warlikowskiego są długie („mógłbym je oglądać dzień po dniu”), podoba mu się siedziba teatru („kiedyś chciałem studiować architekturę i marzyłem o aranżacji podobnej postindustrialnej przestrzeni”) i wystrój wnętrza („przypomina studio filmowe, jest nieoczywiste, surowe, plastyczne”). „Nowy Teatr jest dla widzów, którzy są świadomi swoich poglądów. Są odważni, nie lubią samych siebie okłamywać, są wobec siebie szczerzy. Konserwatyści o otwartych głowach też się tu odnajdą, jestem o tym przekonany” – deklaruje.

Mój rozmówca mówi mi jeszcze, że „nawet niemal dwudziestoletnie spektakle są nadal aktualne”: „Ale w inny sposób. Mam przecież inny bagaż doświadczeń niż dziesięć lat temu, towarzyszą mi i innym na różnych etapach życia. Przypominam sobie przedstawienia sprzed wielu lat, w których pierwszy raz na scenie występowała drag queen, podejmowano wątki osób homoseksualnych czy chorych na AIDS. Warlikowski i jego teatr byli w wielu sprawach pionierami”.

Szukam Nowego na całym świecie

Ane Piżl w Polsce pracował_ jako ratownik medyczny i edukator języka inkluzywnego, dzisiaj mieszka wraz z żoną pomiędzy Hiszpanią a Holandią. I jak mówi, wyjechał_ z Polski po 2020 roku, kiedy Prawo i Sprawiedliwość rozkręcało nagonkę na ludzi LGBT+. Wówczas – na niespotykaną wcześniej skalę – rządzący używali homofobicznych haseł, a policja brutalnie tłumiła antyrządowe manifestacje. „Cieszy mnie niedawna zmiana władzy, ale dla nas to jeszcze za wcześnie, żeby wracać. W Polsce wciąż podważa się prawa człowieka, osoby niebinarne i pary jednopłciowe nie mają żadnych praw. W policji i w sądach, gdzie jeszcze niedawno było pełne przyzwolenie na homo- i transfobię, wciąż są ci sami ludzie, co nie daje nam poczucia bezpieczeństwa. Ale mieliśmy rozmawiać teatrze, a nie o polityce, choć te wątki mocno się nakładają. Wiesz, że wystawiany w Nowym spektakl Wyjeżdżamy Warlikowskiego wracał do mnie wielokrotnie w naszych rozmowach o emigracji z Polski? Jego ważnym motywem jest powtarzające się niczym refren niezdecydowanie, ciągłe siedzenie na spakowanych walizkach. Owszem, u Levina to «wyjeżdżanie» jest bardziej metaforyczne i bardziej splata się ze śmiercią, ale Dani, bohater spektaklu, który siedzi na torbie i codziennie tylko mówi, że wyjeżdża do Szwajcarii, odbił też jak w lustrze nasze niezdecydowanie z tamtego okresu. Kiedy wyszłyśmy z teatru, popatrzyłyśmy z żoną na siebie i wiedzieliśmy bez słów, że to było o nas” – mówi Ane.

Mój rozmówca wyjechał, ponieważ obawiał się o własne życie i zdrowie. Płaczę, kiedy tego słucham i zastanawiam się, jak my przeżyliśmy ten mroczny czas. „W tym wszystkim, co działo się w kraju, Nowy Teatr był wyspą wolności i miejscem, które niesie za sobą konkretne wartości. Mieszkałem w najbliższym sąsiedztwie Madalińskiego i Nowy był po prostu moim domem kultury, świetlicą. Mogł_m tu zjeść śniadanie, popracować, poleżeć na leżaku, zamówić książki, a wieczorem pójść na spektakl – opowiada. Byłem w Nowym cztery razy w tygodniu. – Do tego domu kultury są zaproszone dzieci, zwierzęta, osoby o różnej sprawności, różnych ciałach. Toalety nie mają podziału na płeć, co jest miłe dla osób niebinarnych. Stoliki w restauracji są tak rozstawione, że zmieszczą się osoby o każdym rozmiarze i na każdym wózku. To, o czym mówię, nadal nie jest standardem, a przy Madalińskiego 10/16 jest czymś normalnym i przezroczystym” – twierdzi.

Jeśli chodzi o warstwę artystyczną, Ane wymienia tematy społeczne, jakie są podejmowane w licznych spektaklach: „Lubię, gdy teatr podejmuje tematy z ulicy, ale łączy to z ponadczasowym i chyba kluczowym dla sztuki pytaniem, kim jesteśmy i dokąd zmierzamy. I jakie jest lekarstwo na ból egzystencjalny. Nowy podnosi te pytania równie głęboko, co z lekkością. Jak w Uczcie Krzysztofa Garbaczewskiego. Jest zaangażowany, ale nie na siłę. Raczej organicznie i z natury. Ważne jest też dla mnie, że osoby z zespołu aktorskiego teatru są poza sceną obecne i widoczne w tematach równości, praw kobiet, kryzysu humanitarnego na granicy, praw zwierząt. Że stoją po stronie wolności i praw osób dyskryminowanych. To jest dla mnie spójne i ważne”.

Niestety, na emigracji Ane nie ma takiego miejsca – w Hiszpanii mieszka na prowincji nad morzem, a w Holandii przeszkodą jest język. „Jasne, mamy blisko kino studyjne z dobrą kawiarnią i ofertą kulturalną. Oczywiście też inkluzywne i otwarte – w Holandii to standard, w końcu jest to kraj, który wprowadził równość małżeńską ponad dwadzieścia lat temu, a osoby niebinarne są oficjalnie uznawane przez państwo. Tym samym nikt się tu na mnie nie gapi, tak jak to ma miejsce w Polsce, przez mój niecispłciowy wygląd. Nie zapuścił_m jednak jeszcze nigdzie korzeni, a przyjaciół zostawił_m w Warszawie”.

Kim jest publiczność?

Na koniec trochę danych, które udało mi się wyciągnąć z teatru. Dwa lata temu przeprowadzono tam ankietę, z której wynika, że 43 procent widzów mieszka po sąsiedzku i bywa na Madalińskiego 10/16 „co chwilę”. Jednak aż 72 procent gości spędza czas w restauracji, a na przedstawienia przychodzi 57 procent z nich. Aż 70 procent badanych przychodzi do teatru kupić książki. Choć nie są to pełne dane, mówią same za siebie. Spędziłem kilka godzin w Nowym według rytmu, jaki wyznacza to miejsce. Najpierw kupiłem książkę, później usiadłem z kawą wśród rozszalałych dzieci. Nie wytrzymałem wrzasków, więc wyszedłem na zewnątrz. Kawa przerodziła się w wino, czytanie książki w rozmowę ze znajomymi, którzy wybrali się na spacer (bo plac teatralny można po prostu przejść, nie trzeba wchodzić do budynku). Zrobiło się późne popołudnie, więc z kolejnymi przyjaciółmi zjadłem obiad, a następnie – skoro siedziałem w teatrze – kupiłem wejściówkę na spektakl. Czy mogłem przebywać w tym miejscu bez kupowania książki, kawy, wina, jedzenia i biletu? Tak, obok mnie siedziała dziewczyna z własną wodą i kanapką, czytała książkę, którą wyciągnęła z torby. W dzielnicy, w której teraz mieszkam, nie ma ani jednego takiego centrum lokalnego. A szkoda, bo takie miejskie wyspy powinny być wszędzie.

Tytuł oryginalny

Wyspa

Źródło:

„Notatnik Teatralny” nr 95-96

Autor:

Filip Khan