Logo
Recenzje

Wymyślić się na nowo

9.05.2025, 09:12 Wersja do druku

„Kiedyś było nam dobrze” Katarzyny Błaszczyńskiej w reż. Piotra Bułki w Teatrze Korez w Katowicach. Pisze Wojciech Lipowski w „Śląsku”.

fot. Jeremi Astaszow/mat. teatru

Niby nic nowego. Po raz kolejny znaleźliśmy się w jakimś mieszkaniu pośród banalnych dekoracji codzienności. Jak to czasem bywa w zwykłości, pod powierzchnią zdarzeń i faktów prywatnej historii ludzi, w tym wypadku małżeństwa w trakcie rozpadu, skrywa się inna opowieść, pozornie błaha, subiektywna, mało istotna z punktu widzenia postronnego obserwatora. Z minuty na minutę, powoli, ktoś stara się ocalić od zapomnienia, wydobyć z niepamięci, niejednoznaczną przeszłość, którą każdy widzi inaczej, posiłkując się własnym doświadczeniem, grając pamięcią, zmyśleniem, czasem raniącą prawdą. Coś złożonego w całość, sypie się jednej chwili w proch i tak od nowa, aby nie uronić żadnego okruchu większej całości, co to zwyczajnie życiem się nazywa.

Jak to się stało, że Katarzyna Błaszczyńska zdołała pomieścić w teatralnej drobinie, którą pokazała na scenie katowickiego Teatru Korez, przejmującą podróż w przeszłość dwojga ludzi, których obraz wspólnych doświadczeń stał się zapisem okrutnego, pełnego rozpaczy niespełnienia? Autorka nie po raz pierwszy przygląda się drobinom życia pełnego zakrętów, co ludziom przesypało się przez palce i nijak nie potrafią go posklejać, wyzwolić z przeszłych spraw. Ma wyczucie, bada puls doświadczeń w tym wypadku byłych małżonków, którzy już po rozwodzie muszą dogadać się w sprawie przyszłości syna. Kiedyś było nam dobrze to niewielkich rozmiarów dramat, jaki mądrze, z wielkim wyczuciem, ocalając intymny wymiar rzeczywistości, w której toczy się ta historia, wyreżyserował Piotr Bułka, którego, jak się zdaje, przyciąga coraz częściej fotel po drugiej stronie sceny.

Nie dajmy się jednak zwieść pozornie łatwej, znanej na pamięć kolejnej historii związku, który trudno zakończyć. Nie tym razem. Postrzępione fragmenty wspomnień, coraz bardziej dynamiczna gra pytań i kluczących odpowiedzi zaczynają przypominać grę pełną przemilczeń, zmyśleń, manipulacji, czy w końcu satysfakcji związanej z upokorzeniem przeciwnika. Nie dostajemy tu nawet szansy na ocenę przedstawionych zdarzeń, możliwość ich sensownego ułożenia. Ona, grana z całą amplitudą drgań emocji przez Darię Polasik-Bułkę, raz pewna siebie, kiedy indziej pogubiona i pełna rozpaczy, kreśli swoją wersję zdarzeń z życia tego związku. Są oskarżenia, wspomnienia dobrych chwil, a może po prostu jedna wielka mistyfikacja mająca na celu skompromitowanie byłego już męża. Aktorka mistrzowsko przechodzi przez kolejne etapy odpominania domniemanych win, zaniedbań. Czego nie ma w tych rozmowach, snutych w kuchni pięknie odmalowanej dziecięcą kredką: zazdrość, współczucie, wyrzuty, morze kłamstw. I my zaczynamy w to wierzyć, widząc po chwili, że ktoś tu nas robi na szaro i nie wiadomo, czy widziana z innej perspektywy cała ta opowieść ma w sobie choć odrobinę prawdy. A może snuta przez nią nić pamięci jest nadszarpnięta i wątła?

fot. Jeremi Astaszow/mat. teatru

No i On, Bartłomiej Błaszczyński, doskonały partner w tej małej wojnie. Perfekcyjnie, choć mogłoby się wydawać, że wsparty na fundamencie nieśmiałości i zagubienia, wydobywa z pamięci to, czego w danej chwili potrzebuje, aby przyłożyć, zranić, a potem wziąć w ramiona całe nieszczęście, którego jest sprawcą. Były mąż, ale bez winy, bo winny jest ktoś inny. Błaszczyński naprawdę zachwyca zmiennością spojrzeń na życie przeszłe i teraźniejsze. Nie wiadomo, czy był dobrym ojcem, czy nie i tak zaciekle walczy o prawo do kontaktu oraz opieki nad chorującym synem. A może pogubił się zupełnie we własnym wyobrażeniu wspólnego rodzinnego życia, które stracił w codziennej bieganinie nie wiadomo za czym. Zdradził czy nie, zranił lub zlekceważył konsekwencje braku wierności? Jedno jest pewne: oboje zeszli już dawno z drogi do wspólnej prawdy i nie potrafią odnaleźć się w nieznanej przestrzeni dojmującej samotności.

Piotr Bułka zaproponował nam teatralną podróż w nieznane rejony ludzkich doświadczeń, jakby chciał powiedzieć każdemu z osobna, że nieodpowiedzialna zabawa pamięcią jest czymś niezwykle poważnym, niosącym zgubne konsekwencje. Czy to, co opowiedzieli nam byli małżonkowie podczas ledwie godzinnej wizyty w ich życiu wydarzyło się naprawdę? A jeśli tak, co w tym było prawdą, co zmyśleniem? Który z portretów kobiety i mężczyzny był prawdziwy? Może żadna ze scen z życia małżeńskiego? Można odnieść wrażenie, że autorka sztuki i re-
żyser chcieli nas przekonać, że w zasadzie zawsze jest tak, że większość tego, co widzimy, czego doświadczamy i tak zostanie zapomniane, zaś odczytane na nowo w teraźniejszości, stanie się ponownie użyteczne i potrzebne, lecz już w innych kontekstach.

Kiedyś było nam dobrze to także dwie bardzo dobre role drugoplanowe. Matka bohaterki w interpretacji Izabelli Malik, chyba nikt tak jak ona nie pokazałby na scenie kobiety przeoranej przez życie, przytulonej do butelki. Pojawia się zaledwie w kilku odsłonach, skupiając na sobie uwagę. Soczyste i celne komentarze dotyczące życia córki, relacji z nią, zięciem i własnej roli w jej życiu zapadają w pamięć. Z drugiej strony wzrusza jej dramat, rozpacz, pogubienie i niespełnienie. Jakaś dziwna kruchość i ułomność. Rola druga to byt osobny, niby z boku spraw, a skupiająca uwagę w równym stopniu jak wątek główny sztuki Błaszczyńskiej. Mirosław Neinert, psychoterapeuta, cyniczny, wyrachowany, jakby sam potrzebował szybkiej terapii, a nie para, która wysłuchuje jego często nietrafionych diagnoz. Chciałoby się oglądać częściej tego aktora w podobnych wcieleniach. Trudna rola, łatwa do przerysowania, wygrana na styku różnych emocji, utrzymana w ryzach i niezwykle emocjonalna.

Nie otrzymamy odpowiedzi na wiele pytań, które krążyć będą po głowie, gdy opuścimy domostwo, do którego zajrzeliśmy na parę chwil. Sztuka Katarzyny Błaszczyńskiej, ładnie oprawiona scenograficznie przez Sonię Sing-savang, z dobrze dobranymi kostiumami Joanny Łęckiej pozostawi nas za zamkniętymi drzwiami. Czy kiedyś było im naprawdę dobrze? Czy było w tym uczucie, miłość? Pewnie i takie pytania pojawią się po wyjściu. Może daliśmy się uwikłać w sieć domysłów, niespełnień, zwykłej ludzkiej tęsknoty za stabilizacją? W każdym razie gry pamięcią nie zawsze przynoszą pożądane efekty.

Tytuł oryginalny

Wymyślić się na nowo

Źródło:

„Śląsk” nr 5

Sprawdź także