EN

24.09.2021, 14:40 Wersja do druku

Wymiar prawdy – rzeczywistość stanęła między nimi

"Hedda Gabler" Henrika Ibsena w reż. Kuby Kowalskiego w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Magdalena Hierowska w Teatrze dla Wszystkich.

fot. Krzysztof Bieliński

Trzepot słów rozgoryczenia, zaklęty w przeszklonych oczach głównej bohaterki dramatu, już od pierwszych scen ukazał istotę zagubioną na skraju urwiska rozpaczy. Pogrążoną w niechętnych spojrzeniach, pełnych chciwego blasku nadziei, który jak modlitwa o korzystniejszą przyszłość gasł stłamszony łzami odrętwienia, a później znów rozpalał się w szaleńczej euforii. Beznamiętną i wyrachowaną. Tak chciał ją ocenić świat, jednakże w twórczości Henryka Ibsena nie ma miejsca na schematy i jednowymiarowy wyraz literackich zjawisk, dlatego i w tym przypadku na scenie Teatru Narodowego zaistniało dzieło wielu perspektyw o skrupulatnie opracowanych płaszczyznach interpretacyjnych.

Spektakl w reżyserii Kuby Kowalskiego atakuje przejrzystością. Ten zabieg spowodował, iż zawiłość portretów psychologicznych przeistoczyła się w jasną i czytelną formę skupioną na wyrazistości gestów i dialogu. Ciężkie emocjonalne bryły postaci, poddane zabiegom rozwarstwienia i prześwietlenia, stały się transparentnym obrazem pełnym subtelności. Natomiast przestrzeń zarysowana minimalistyczną scenografią (Arek Ślesiński) dzięki umowności rekwizytów i miejsc scenicznej akcji wykluczyła możliwość zaistnienia chaosu znaczeń w sposobie przekazywania treści.   

Delikatne i dyskretne tło mogłoby sugerować, że osadzone w nim wątki będą przepełnione wizją zgodnego życia rodzinnego o cechach infantylnie pięknych. Tak też mogłaby sugerować sytuacja dramatyczna, bo przecież co mogłoby się wydarzyć zatrważającego w momencie powrotu z podróży poślubnej. Jednakże utwór „Hedda Gabler” nie jest sielankowym obrazem krainy z pozytywnym zakończeniem, tylko ciężką psychologicznie rozgrywką z ekspozycją siły i wytrzymałości bohaterów, w której  werdykt nie zawsze bywał sprawiedliwy. W tym wypadku istotnym elementem w realizacji tego dzieła jest czujność na grę podtekstów i całkowita obecność na scenie w obliczu pauz i rytmu spojrzeń, a w tych detalach aktorzy Teatru Narodowego wykazali się niebywałą wirtuozerią.

Tytułowa Hedda Gabler (Wiktoria Gorodeckaja), prześwietlana promieniami wewnętrznych oczekiwań wobec życia, zmieniała się jak kryształ aleksandrytu; przepuszczając przez siebie źródła światła nadawała im kolor pełen wrażliwych, półprzejrzystych odcieni strachu, niepewności i wstydu, skrupulatnie zakrywanych zimnością i ordynarnością dumy i zuchwałości. Każdy gest był przemyślaną konstrukcją wyrazu szczerej intencji budowanego portretu psychologicznego. Brzmienie słów intonowało płaszczyzny bliskie naturalizmowi, a jednocześnie ujawniało brzydotę duszy i utajone okrucieństwo, otoczone lirycznym erotyzmem oraz gwałtownym lękiem na skraju zawahań w punktach kulminacyjnych. Drapieżne przeistoczenia w sferze ruchowej w choreografii Łukasza Przytarskiego stały się interesującym dodatkiem potęgującym eklektyczny charakter osobowości bohaterki oddalającej się od zwykłości motywów na rzecz surrealistycznych obrazów jaźni.

Jednocześnie tytułowa Hedda Gabler nie miałaby szansy zaistnieć w pełni bez konfrontacji z pozostałymi postaciami dramatu.  Jej sztuczny, szyderczy uśmiech zakrywał głębokie cierpienie istoty skazanej na nudne życie u boku służalczego męża Jørgena Tesmana (Oskar Hamerski), zanikał tylko w fantazjach o dobrobycie i spełnieniu zawodowym.  Tesman, pogrążony w depresyjnych kompleksach wobec twórczości życiowego rywala Elierta Løvborga (Mateusz Rusin), szukał w żonie wsparcia, a nieumyślnie doprowadził do tragedii. Relacja Heddy ze szczodrobliwą Panną Juliane Tesman (Aleksandra Justa), mimo zewnętrznej obojętności i nieprzychylności, ukazała również jej ogromne pokłady lęku przed stabilizacją i przynależnością do rodziny. Pani Elvsted (Dominika Kluźniak) nauczyła Heddę spolegliwości i cichości, a mefistofeliczna postać Bracka (Przemysław Stippa)  z kuszącą precyzją skrępowała i obezwładniła jej pozorną siłę i swobodę w podejmowaniu decyzji. Wśród bohaterów inscenizacji Kuby Kowalskiego pojawiła się jeszcze tajemnicza postać (Radosław Duda) pełniąca rolę powiernika w rozterkach głównej bohaterki, nadająca nostalgiczny ton uwypuklający dramatyzm i monotonię rytmu codzienności, w której Hedda nie potrafiła się odnaleźć.             

Intymność tego spektaklu bez wątpienia polega na uwydatnianiu potrzeby obserwacji i czułości na subtelną ornamentykę słów.  Przedstawiona historia brzydoty duszy, która staje się przekleństwem w sytuacjach bez wyjścia, uczy rozwagi i przestrzega przed destrukcyjnymi rezultatami dialogu myśli. Piękna idylla beztroskiego życia zmieniła się w upiorną rozgrywkę, w której rzeczywistość chłoszcze fałszywością relacji, a potrzeba szczerego wyznania zwiastuje drastyczne konsekwencje. Kto chciał być lepszy od samego siebie i dosięgnąć rzeczy niemożliwych do zrealizowania ginie w utopijnym, a czasem beztroskim poczuciu niespełnienia, zaś martwota blasków szczęścia gaśnie nieodwracalnie kończąc historię tęsknoty za namiętnością rozpromienionego życia.

Tytuł oryginalny

Wymiar prawdy – rzeczywistość stanęła między nimi

Źródło:

Teatr dla Wszystkich

Link do źródła

Autor:

Magdalena Hierowska

Data publikacji oryginału:

24.09.2021