"Wyszedł z domu. Tak zwana komedia" w reż. Marka Fiedora we Wrocławskim Teatrze Współczesnym. Pisze Hubert Michalak w portalu Teatrologia.info.
Marek Fiedor już drugi raz mierzy się z niełatwą sztuką Tadeusza Różewicza, która w 1965 miała prapremierę w Starym Teatrze w Krakowie (reż.: Jerzy Jarocki, w rolach głównych: Ewa Lassek i Marek Walczewski). Wyszedł z domu. Tak zwana komedia w realizacji Fiedora po raz pierwszy grana była na deskach Teatru Polskiego w Poznaniu w marcu 2007. W roli Ewy, podobnie jak w inscenizacji wrocławskiej, wystąpiła Zina Kerste. Przedstawienie prezentowane było podczas Krakowskich Reminiscencji Teatralnych w Krakowie i w Teatrze Narodowym w Warszawie.
Wrocławska inscenizacja Fiedora wydaje się omijać swój czas. Ogląda się ją trochę jak eksponat za muzealną szybą o trudnym do odgadnięcia znaczeniu. Statycznie prowadzone dialogi bohaterów nużą i szeleszczą papierem, i to mimo cięć w tekście. Spektakl wyrósł z przygotowanego jeszcze w ubiegłym roku czytania performatywnego, będącego częścią obchodów Roku Różewicza. Obsada pozostała taka sama jak w czytaniu. Nawet większa część scenografii z czytania weszła do spektaklu. Jednak pomimo świeżej metryczki to przedstawienie równie dobrze mógłby powstać kilkanaście lat temu. Jego kształt sceniczny, praca aktorska czy reżyserskie strategie budowania i rozładowywania napięć na scenie wydają się na wskroś przebrzmiałe. Oczywiście nie ma niczego niewłaściwego w konserwatywnym z ducha przedstawieniu, w którym słowo waży więcej niż inscenizacja. W tej sytuacji jednak anachroniczność inscenizacji staje się jej słabą stroną.
Wydarzenia sceniczne w zasadzie podążają za dramatem. Zaniepokojona Ewa próbuje znaleźć sobie miejsce w nowej dla siebie sytuacji po zaginięciu męża, Henryka (Mariusz Kiljan). Jej wątpliwości nie rozwiewa ani rozmowa z córką Gizelą (Dominika Probachta), ani z targanym niepokojami okresu dojrzewania synem Beniaminem (Tomasz Taranta), ani wreszcie wizyta Sierżanta (Maciej Kowalczyk). Gdy Henryk wraca, z obandażowaną głową i na wózku inwalidzkim, dotknięty amnezją, musi skonfrontować się z oczekiwaniami żony, której nie poznaje, z newsami gazetowymi czytanymi przez córkę, z poznawaniem na nowo słów i ich znaczeń. W końcu zasiada z rodziną i gościem do wspólnego posiłku. Spektakl wtedy gaśnie.
W autokomentarzu do spektaklu Fiedor rozwija te tematy, których nie zmieścił w spektaklu. Pisze: „Fundamentem politycznym i aksjologicznym społecznej formacji, którą reprezentuje Henryk jest idea »rodziny« oraz cały szereg wartości i pojęć z nią związanych: tradycja, historia, obyczaj, więź pokoleniowa, etc. »Wyjście z domu« pozwala ujrzeć je takimi, jakimi są naprawdę – jako zlepek stereotypów i pustych haseł. I wreszcie domem może być również Polska – kraj pozbawionych kręgosłupa oportunistów, którzy cynicznie służąc władzy, stają się wyznawcami paranoicznej ideologii”.
Teatralną współczesność sugeruje dżingiel radiowej Trójki, podobnie jak tytuły czytanych na głos prawicowych gazet czy zestaw głośnomówiący w miejsce telefonu. Henryk ma przygotować referat, od którego zależeć będzie jego kariera. Zamiast Grubego w finałowej scenie wspólnego posiłku pojawia się ksiądz, który w sposób jawny pogrywa z ciałem Gizeli na granicy molestowania.
Przedstawienie, skoro dotyczy teraźniejszości, powinno obchodzić również nas. Fiedor próbuje komentować współczesną Polskę z pozycji zmarginalizowanej inteligencji liberalno-lewicowej, tu umownie określonej jako słuchacze złamanej i upodlonej zmianami kadrowymi Trójki. Ewa jest zapewne jedną z tych osób, człowiekiem doceniającym etykę w pracy i w życiu, żyjącą w świecie, którego nie potrafi rozpoznać – ale w domu trzyma agresywną prawicową prasę, którą Gizela wydobywa, by ją czytać ojcu na głos.
Wartością przedstawienia są dwa sposoby aktorskiej interpretacji tekstu Różewicza. Zina Kerste w roli Ewy prezentuje logicznie uporządkowane podejście do sensów poszczególnych zdań i większych partii tekstu. Pewnie i spokojnie prowadzi widzów przez treści monologów swojej postaci, pilnuje punktowania istotnych słów, nie pozwala, by treści wymknęły się jej spod kontroli. Jej Ewa jest racjonalna i poukładana. I albo dobrze czuje się w narzuconej konwencji strażniczki domowego ogniska, albo tak do niej przywykła, że konwencja ta stała się dla niej przezroczysta. Tak czy inaczej Ewa wprowadza do „podstawowej komórki społeczeństwa”, jak nazywa rodzinę, dobrze rozumianą rutynę, poczucie stabilizacji i bezpieczeństwo.
Z kolei Kiljan rolę Henryka prowadzi z właściwą sobie swadą, która w jego wykonaniu jest niebezpiecznie bliska manieryzmowi scenicznemu. Jego Henryk nerwowo różnicuje tempo mówienia, wydaje się wciąż poszukiwać właściwych słów, dodaje od siebie liczne pomruki, mamrotania, cmokania i inne dźwięki. Nerwowość i nadruchliwość Henryka wydaje się pochodzić z innego porządku estetycznego niż kamienna poza Ewy. Kiljan wnosi z sobą innego typu żywotność, taką, która wymyka się statyce cechującej jego rodzinę. Rodzina, do której wrócił, wydaje się przy aktorskiej ekspresji Kiljana zbiorem wycofanych, nudnych, szarych ludzi.
Dominika Probachta w roli Gizeli jest, niestety, często niesłyszalna: aktorka mówi szybko, niezbyt wyraźnie, zaciera końcówki zdań; próbuje naśladować potoczny styl mówienia, jednak wydaje się, że to raczej niedoskonałość techniczna. Gizela ma w sobie pretensjonalność nastolatki, jednak odegraną z pewną niechęcią czy dystansem. Przez to postać sprawia wrażenie sztucznej, „poustawianej” przez reżysera, a nie zagranej przez aktorkę. Nieco lepiej w tym duecie wypada Taranta w roli Beniamina, choć i on wydaje się nie do końca na miejscu. Zupełnie jakby postać syna go uwierała. Obsadzony w czterech rolach epizodycznych Maciej Kowalczyk pojawia się jako Sierżant, Sanitariusz, Obcy i Grubas, role te jednak zostały zaniedbane przez reżysera i Kowalczyk na scenie jedynie funkcjonuje, nie zostawiono mu pola do pracy artystycznej.
Wrocławskie przedstawienie nuży i choć trwa tylko nieco ponad godzinę, wydaje się ciągnąć w nieskończoność. Ze spektaklu wyparowało cielesno-seksualne napięcie obecne w dramacie, za to wyakcentowane zostały elementy rodem z kabaretu, jak współczesne odniesienia polityczne. Jedyny autentycznie ciekawy element inscenizacyjny, brudna woda lejąca się w finale z przepełnionego zlewozmywaka, niepokojąca, anektująca dla siebie podłogę sceny, pokazuje, że zarówno w wyobraźni Fiedora jak i w tekście Różewicza jest potencjał na o wiele ciekawszą realizację.
Wyszedł z domu. Tak zwana komedia. Autor: Tadeusz Różewicz; reżyseria: Marek Fiedor; scenografia: Nika Jaworowska; muzyka: Tomasz Hynek; światło Jan Sławkowski. Obsada: Zina Kerste, Mariusz Kiljan (gościnnie), Dominika Probachta, Tomasz Taranta (gościnnie), Maciej Kowalczyk. Wrocławski Teatr Współczesny im. Marii i Edmunda Wiercińskich (Scena na Strychu), premiera 8 stycznia 2022.