"Gorączka sobotniej nocy" jest sprawnie zrealizowana - pod względem technicznym niewiele można jej zarzucić. Żal jedynie, że nie wykracza poza schemat dostarczenia bezrefleksyjnej rozrywki, którą można czerpać jedynie, gdy pozostanie się nieczułym na warstwę fabularną. Może lepiej, aby we wrażeniach została tylko powierzchnia: barwna kultura disco - o spektaklu w reż. Tomasza Dutkiewicza w Teatrze Muzycznym w Gdyni pisze Wiktoria Formella z Nowej Siły Krytycznej.
Trudno uwolnić się od przypuszczeń, że celem wprowadzenia "Gorączki sobotniej nocy" na afisz gdyńskiego Teatru Muzycznego jest zapełnienie braku, który spowodowało niedawno pożegnane "Grease". Wygodnie jest mieć w repertuarze zachowawczy musical z dużą ilością tańca, nie podejmujący trudnego tematu. Hit opiewający rock and roll i lata pięćdziesiąte zostaje zastąpiony spektaklem przywołującym disco i lata siedemdziesiąte. A mamy rok 2018... Kanwą przedstawienia jest kultowy film z 1977 roku o tym samym tytule, w którym w główną rolę zagrał John Travolta, a całość uświetniły głównie hity zespołu Bee Gees. Dopiero w 1998 roku film został przeniesiony na deski West Endu (gdzie utrzymał się niecałe dwa lata), a potem na Broadway. W Nowym Jorku też nie stał się hitem, osiągnął zaledwie pięćset jeden prezentacji. Z polskiej perspektywy jest to imponująca liczba, ale na Broadwayu stanowi zaledwie granicę pozwalającą przyznać spektaklow