„Makbet. Głosy z ciemności” w reż. Anety Adamskiej-Szukały w Teatrze Przedmieście w Rzeszowie na Festiwalu Szekspirowskim w Gdańsku. Pisze Tomasz Domagała na blogu festiwalowym.
Jedna z moich szanownych koleżanek, Katarzyna Niedurny napisała na naszym tu blogu, że w przypadku rzeszowskiego „Makbeta. Głosów z ciemności” ekipie Teatru Przedmieście bardziej „zależało na opowiedzeniu historii zgodnie z oryginałem, niż na jej interpretacji”. To stwierdzenie wydaje mi się o tyleż zaskakujące, co nie do końca prawdziwe, dlatego postanowiłem w krótkich żołnierskich słowach (w końcu to sztuka o żołnierzach) oddać należną godność spektaklowi Anety Adamskiej-Szukały, w którym pomysł na tragedię Szekspira jest, i to dość klarowny, jeśli zaś już się do czegoś można przyczepić, to wykonanie, aczkolwiek i w tym przypadku warto być nieco bardziej wyrozumiałym.
Zacznijmy więc od początku. Spektakl rozgrywa się w lesie. Czy to słynny „las birnamski”, trudno stwierdzić na początku, więc na razie pozostawmy tę kwestię nierozstrzygniętą. Od razu rzuca się w oczy, że tego lasu właściwie już… nie ma. Drzewa zostały ścięte, po scenie walają się jedynie pozostałe po nich pieńki, a zamiast krzewów czy mniejszych drzew, mamy uschnięte, gęsto ustawione na scenie żerdzie. Początek tej opowieści jest więc intrygujący, sugeruje bowiem, że rozgrywa się ona być może w jakimś postapokaliptycznym świecie, być może na Ziemi, jakiej obraz wieszczą nam za kilka dekad współcześni ekolodzy. Idąc dalej tym tropem, odkrywamy, że w tych pozostałościach po matce naturze żyje jakaś wspólnota, która jakby nie zauważyła, co się dokoła dzieje, w najlepsze bawiąc się w swoje ulubione gry: wojnę, walkę o władzę i śmierć. Ciekawe, że początkowa bitwa, którą Makbet wygrywa i na polu której spotyka wiedźmy (w spektaklu tylko jedną), ma tu trochę inną genezę: wygląda ona na element walki o byt, wojny koniecznej, a nie rozpętanej dla zabawy. Makbet zostaje więc tanem Kawdoru, następnie królem i upada, ale jego los wygląda tu już nieco inaczej, kontekst bowiem sugeruje inne akcenty. W finale Makbet przegra, ale nie z lasem, a z człowiekiem (dyskretne cięcia tekstu oryginału, logiczne i konsekwentne), okazuje się wszak, że – jak na ironię – lasu już nie ma, nie może więc on nawet ruszyć na swojego przeciwnika. A nie ma go, bo w swoim egocentrycznym szaleństwie człowiek niszczy wszystko, co popadnie (niezła scena, w której Makbet wyładowuje swoją złość i agresję na pozostałościach drzew).
Obraz szekspirowskiego Makbeta jest więc konsekwentnie wymyślony i dość klarowny: w przyszłości, w świecie całkowicie zniszczonym przez człowieka, wciąż będzie trwać walka o władzę i panowanie nad światem. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że tego typu problemy będą wówczas pozbawione sensu, jako że nie będzie już czym rządzić. Historia Makbeta będzie straszna i śmieszna zarazem, ale i granie tej opowieści Szekspira stanie się jakąś aberracją, gdyż ta opowieść z jednej strony przypominać nam będzie, jak okropnymi istotami jesteśmy, z drugiej – pokazywać absurd prób uporządkowania świata, który dawno nie istnieje. A może już tak jest, może artystom z Rzeszowa o to właśnie chodziło, żeby pokazać, jacy jesteśmy, jak nam na niczym nie zależy, jak jesteśmy ślepi na otaczającą nas rzeczywistość. Stąd „głosy z ciemności”: nie będzie lasu, nie będzie przyrody, będzie spalona ziemia, a ludzkość pogrąży się w mroku. Nadzieja tylko w artystach, którzy nie czekają na moment, aż ich kasandryczna wizja się spełni, tylko przenoszą się w czasie, w przestrzeń katastrofy, żeby wcielić się w bohaterów Szekspira i poprzez ich historię opowiedzieć o nas i zwrócić się do nas z wołaniem o opamiętanie. Czy jest to wołanie na puszczy? Trudno powiedzieć, czy jako ludzkość się opamiętamy, zwłaszcza że od czasów Szekspira nic się nie zmieniło.
Dostrzegam niemało rzemieślniczych mankamentów spektaklu Teatru Przedmieście, ale bronię jego pobytu na tym festiwalu. Robią teatr kilkanaście już lat i są półprofesjonalistami, bo doświadczenie w przestrzeni teatru jest nie mniej ważne, niż szkoły czy dyplomy. Wydaje mi się, że Łukasz Drewniak docenił fakt, że spójna, konsekwentna i mądra interpretacja szekspirowskiego arcydzieła urodziła się w artystycznej przestrzeni niekoniecznie pojawiającej się na pierwszym miejscu w kulturalnych wiadomościach, nawet tych lokalnych, dowodząc tego, że Szekspir jest nie tylko autorem inspirującym wielkich twórców, ale i małe, lokalne wspólnoty z pasją tworzące teatr. Warto to zauważyć, pochwalić i dopuścić tych wspaniałych ludzi do „pańskiego teatralnego stołu” – w końcu podobno wszyscy w polskim teatrze mają teraz przy nim swoje miejsce. A artystom z Rzeszowa bardzo dziękuję przede wszystkim za miłość do teatru, ona jest tu może nawet ważniejsza od wszystkiego innego, bo rzadka niemal jak liście na drzewach birnamskiego lasu z ich spektaklu.