Dla młodych reżyserów teatralnych kapitalizm jest zepsuty i skompromitowany. Ale bunt i rewolucja również - pisze Aneta Kyzioł w Polityce.
Kapitalizm jest z natury zły. Redukuje ludzi do konsumentów. Dzieli ich na bogatych i biednych. Tych pierwszych wyrywa z naturalnego środowiska, pozbawia oparcia w tradycyjnych wartościach takich jak Bóg, rodzina, ojczyzna, w zamian każe czcić pieniądz, zmienia w graczy. Tych drugich z kolei wyklucza z bogacącego się i konsumującego społeczeństwa. Obie grupy unieszczęśliwia, wpędza w depresje i niszczy. Nie trzeba było Kongresu Kultury z gorącą pochwałą neoliberalizmu w wykonaniu Leszka Balcerowicza, żeby zrozumieć, że polski teatr, zamiast neoliberalizmu, wolałby postkapitalizm. I że - podobnie jak reszta świata - nie bardzo ma pomysł, co to pojęcie miałoby konkretnie oznaczać. Póki co, kryzys bankowy zaowocował wysypem spektakli piętnujących zbrodniczy system; na polskie sceny po latach powróciła dramaturgia wielkiego kryzysu lat 30., z Witkacym, Brechtem i Duerrenmattem, wkrótce dołączy do nich Bruno Jasieński z "Balem manekinów", pojawiły