"Fidelio" Ludwiga van Beethovena w reż. Johna Fulljamesa w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej w Warszawie. Pisze Dionizy Kurz na blogu kulturalnym Kurzawka.
Wszystkie opery Ludwiga van Beethovena zostały obejrzane i wysłuchane!
To nie przechwałka, dokonałem tego w jeden wieczór. Trwało to łącznie z przerwą pomiędzy dwoma aktami opery Fidelio dwie i pół godziny, czyli zaledwie chwilę w porównaniu z każdym przedstawieniem teatralnym w reżyserii Krystiana Lupy.
Ludwig van Beethoven napisał tylko jedną operę - Fidelia. Kompozytor wielokrotnie ją zmieniał, w tym jej tytuł (pierwszy - Leonora) i wygląda na to, że nie był nigdy zadowolony ze swojego dzieła. Nie należy jednak tego traktować poważnie, znakomita warstwa muzyczna była i jest największą wartością tej opery!
Na Fidelia wyreżyserowanego przez Johna Fulljamesa zaprosił Teatr Wielki Opera Narodowa. Reżysera znają: Kopenhaga, Londyn, Madryt, Ateny, Kolonia i Barcelona. Teraz przyszła kolej na Warszawę. Warszawski spektakl przygotowano w koprodukcji z teatrami operowymi z Kopenhagi i Enschede.
Libretto oparto o treść dramatu Leonora czyli miłość małżeńska napisanego przez Jeana Bouilly, francuskiego dramatopisarza, librecisty, pisarza dla dzieci i co najważniejsze – polityka w czasie rewolucji francuskiej.
Wysoki urzędnik Florestan wykrył wielkie nadużycia i korupcję. Leonora podejrzewała, że miejscowy gubernator Don Pizarro zagrany sprawnie aktorsko przez Krzysztofa Szumańskiego (baryton) uwięził jej męża potajemnie w lochach. Przebrana w męskie odzienie udawała chłopca Fidelia, aby spenetrować więzienie. Okazało się, że przeczucia jej nie myliły, odnalazła męża!
W roli Florestana podziwiałem wyśmienity występ Torstena Kerla, niemieckiego tenora o pięknej barwie głosu. Szczególnie utkwił mi w pamięci, kiedy w podziemiach lochu, w nienaturalnej pozycji, leżąc i klęcząc, pięknie zaśpiewał bardzo długą arię Gott! Welch Dunkel hier.
Bardzo podobały mi się gra aktorska i śpiew Marii Stasiak (sopran), która bardzo wiarygodnie zagrała Marcelinę, córkę naczelnika więzienia. Uwagę widzów przykuło zwłaszcza naturalne i piękne wykonanie arii O wär ich schon, w której opowiadała o swojej młodzieńczej miłości do… Fidelia (!).
Były jeszcze dwie gwiazdy tego spektaklu: Chór przygotowany przez Mirosława Janowskiego i Orkiestra Teatru Wielkiego - Opery Narodowej pod batutą Lothara Koenigsa.
A fabuła? Oczywiście na końcu był happy end, przecież to styl modnych wówczas oper Rettungsoper lub francuskiej comédie héroïque ( w tamtym okresie Paryż był stolicą opery). Scenariusze tego stylu były proste – najpierw świat walił się na głowę bohaterom, a później niespodziewanie i nagle nadchodziło cudowne wybawienie. W Fideliu było to przybycie na inspekcję ministra Don Fernanda, który szybko poskromił nieuczciwego, miejscowego kacyka. W postać ministra wcielił się fantastycznie Daniel Sutin (baryton), artysta o arystokratycznej twarzy, stworzony do ról magnatów, lordów i ministrów.
Znakomita muzyka, wyraziste role, przesłanie o światłych i szlachetnych ministrach oraz przekupnych władzach lokalnych, czyż trzeba jeszcze dodatkowej zachęty, aby obejrzeć Fidelia w Teatrze Wielkim Operze Narodowej w Warszawie?