„Mój syn chodzi, tylko trochę wolniej” Ivora Martinić’a w reż. Iwony Kempy w Teatrze Ateneum w Warszawie. Pisze Beata Kośmider w Teatrze Dla Wszystkich.
Teatr stanowić może idealną przestrzeń do przyjrzenia się człowiekowi poprzez próbę uchwycenia i pokazania autentycznych emocji w realistycznym kadrze. Praca nad tragikomedią chorwackiego autora stworzyła Iwonie Kempie okazję do wniknięcia w relacje bliskich osób – ukazanie każdej postaci z osobna oraz interakcji między nimi. „Mój syn chodzi, tylko trochę wolniej” to obraz trzypokoleniowej rodziny, w której każdy podąża torem własnych, codziennych spraw, krążąc jednocześnie po orbicie wokół poruszającego się na wózku inwalidzkim Franka.
Ściany wyznaczające przestrzeń pokoju, w którym ustawiono stół i kilka krzeseł, nieliczne rekwizyty i minimalistyczna scenografia autorstwa Joanny Zemanek oraz oszczędna muzyka (opracowanie muzyczne: Iwona Kempa) w centrum uwagi stawiają grę zespołu aktorskiego. W tym spektaklu liczą się emocje i siatka połączeń utkana między postaciami.
Franka, którego rolę kreuje Paweł Gasztold-Wierzbicki, poznajemy w dniu jego 25. urodzin. Postępująca od dłuższego czasu choroba skazuje młodego mężczyznę na poruszanie się na wózku. W dialogach, dość niefortunnie wobec niepełnosprawności Franka, powraca motyw konieczności chodzenia, stanowiącego niemalże gwarancję zdrowia i życia. Tymczasem Frank, z pełną akceptacją swoich ograniczeń, dowodzi, że wcale nie trzeba chodzić, by żyć i być zadowolonym z życia. Nie widać w nim buntu ani żalu, podczas gdy pozostali szamoczą się w próbach wypracowania rozwiązań – poprzez wyparcie, uniki, dystans czy nadopiekuńczość – które pozwoliłyby na oswojenie niepełnosprawności bliskiej osoby.
Poza centralną rolą Franka, w spektaklu akcent położony jest zdecydowanie na role kobiece. Każda z postaci funkcjonuje w innej relacji i przedstawia odrębne spojrzenie na życie. W porównaniu z kobietami mężczyźni są w spektaklu ledwo zarysowani, często wycofani, jedynie towarzyszący partnerkom lub nawet odtrącani.
Agata Kulesza w wiarygodny sposób buduje postać Mii – matki Franka. Mechanicznie wykonywane czynności, próby spełnienia się w licznych rolach: matki, córki, żony i siostry, kreują wizerunek osoby pełnej napięcia, tak bardzo pragnącej, by było dobrze, że nawet gotowej zaprzeczać rzeczywistości. W rolę męża Mii – Roberta – wciela się Przemysław Bluszcz i, mając świadomość, jak umiejętnie potrafi on zaprezentować szeroki wachlarz emocji, żałuję, że kreowana przez niego postać częściej wymykała się ze sceny, niż była obecna.
Przeciwieństwem uginającej się pod ciężarem emocji Mii jest jej młodsza siostra Rita (Magdalena Schejbal). Rozsądna, zdolna i ambitna, patrzy na życie zero-jedynkowo, układając je według uporządkowanego schematu: praca, mąż (w tej roli Adam Cywka), syn, kot. A gdy życie podąża nieoczekiwanym torem, Rita wyznacza nowy schemat. Maria Ciunelis kreuje rolę Anny – matki Mii i Rity. To kobieta zmagająca się z demencją, balansująca pomiędzy wizjami, w których wspomnienia mieszają się z marzeniami, a agresją skierowaną wobec męża Oliwiera (Janusz Łagodziński).
Młode pokolenie reprezentowane jest przez Doris (Paulina Gałązka) – młodszą siostrę Franka – która emanuje radością i ekscytacją na myśl o rodzącym się związku z Janem (Jan Wieteska), a jej szybki i taneczny sposób poruszania się kontrastuje z ograniczoną mobilnością brata. Przeciwwagę lekkości i urody Doris stanowi Sara (Karolina Charkiewicz) – koleżanka Doris i Franka. O ile pozostałe postacie w realistyczny sposób reprezentują różnorodne postawy, o tyle przyporządkowanie Sary do określonego wzorca sprawia mi pewną trudność. Mechaniczne gesty i sposób poruszania się, automatyczny styl mówienia, stanowią dysonans wobec autentyczności reszty kreacji.
Główną wartością dramatu „Mój syn chodzi, tylko trochę wolniej” jest realizm, który wynika z połączenia elementów komicznych i tragicznych. Umiejscowienie w jednym kadrze wielopokoleniowej rodziny stwarza okazję do ukazania chwil zarówno wzruszenia, miłości i radości, jak i gniewu, tęsknoty czy żalu.