„Przemiana” Franza Kafki w reż. Michała Kmiecika we Wrocławskim Teatrze Współczesnym im. Marii i Edmunda Wiercińskich. Pisze Kamil Bujny z Nowej Siły Krytycznej.
„Przemiana”, opowiadanie Franza Kafki w realizacji Michała Kmiecika, zaskakuje bardzo aktualnym społecznym kontekstem – ukazaniem zasad funkcjonowania jednostki w czasach późnego kapitalizmu.
Spektakl zaczyna się w biurze (Duża Scena Wrocławskiego Teatru Współczesnego). Szymon Szewczyk, scenograf, zarysował przestrzeń typowej korporacji: open space, białe ściany, kilka tanich biurek, komputery, duża drukarka, dystrybutor wody, gaśnica. Do pracy przychodzą kolejne osoby, niektóre, co nie uchodzi uwadze Pana szefa (Miłosz Pietruski), spóźnione. Ot kolejny dzień w biurze, nic szczególnego: pracownicy (Tadeusz Ratuszniak, Tomasz Taranta) udają, że mają wiele do zrobienia, Pani sekretarka (Zina Kerste) parzy kawę za kawą, a jej przełożony przeprowadza z kandydatem do pracy (Przemysław Kozłowski) rozmowę kwalifikacyjną. Wszystko byłoby jak zawsze, gdyby nie nieobecność Gregora Samsy (Mariusz Bąkowski), który – jak się niebawem okaże – zamienił się w robaka.
Z biura przenosimy się do mieszkania państwa Samsów. Widzimy, jak Pan Samsa (Rafał Cieluch), Pani Samsa (Anna Kieca) i ich córka Greta (Dominika Probachta) zasiadają do śniadania. Przy stole obsługuje ich Służąca (Lina Wosik). Bohaterowie rozmawiają raczej kurtuazyjnie, właściwie o niczym, zapętlając te same komunikaty i słowa – jakby nie mieli sobie nic do powiedzenia. Ich spokój zaburza Pan prokurent (Ratuszniak), wysłany przez Pana szefa – twierdzi, że Gregor Samsa nie pojawił się w pracy. Rodzice zaprzeczają, ale ostatecznie sprawdzają pokój syna i odkrywają, że ten przybrał formę robaka. Ukochane dziecko, powód do dumy i jedyny żywiciel rodziny z dnia na dzień staje się wstydliwym problemem.
Czytając wydane w 1915 roku opowiadanie Kafki, bierzemy stronę głównego bohatera: jest nam go żal, współczujemy mu, bo wiemy – w przeciwieństwie do pozostałych postaci – że jest świadomy tego, co się wokół niego dzieje. Opisywana przez narratora obojętność członków rodziny na Gregora-robaka i stopniowe zapominanie o jego istnieniu (przedstawione w utworze jako proces zagracania jego pokoju i pojawiania się na podłodze kolejnych warstw kurzu) sprawiają, że się z nim utożsamiamy – zwłaszcza, że opowiadanie pisane jest z jego perspektywy. Reżyser odsuwa go jednak na drugi plan, a tytułową przemianę traktuje zaledwie jako pretekst do ukazywania stosunków międzyludzkich w kapitalistycznym społeczeństwie. Gregor, którego u Kafki, bardziej przeraża niemożność pójścia do pracy niż to, że zamienił się w robaka, w przedstawieniu zupełnie traci podmiotowość: nie mówi, nie analizuje swojej sytuacji, pokazywany jest przede wszystkim przy użyciu kamery (obraz wyświetlany jest na podłużnym ekranie nad sceną).
Bohater u Kmiecika staje się nawet nie tyle obiektem, ile abiektem – wzbudza obrzydzenie a nie politowanie, odbiega od norm; jako że przestaje zarabiać, jego ojciec zmuszony jest znaleźć pracę, a pozostali członkowie rodziny zacisnąć pasa i zrewidować postrzeganie samych siebie. Pieniądze okazują się bowiem wartością, która przesądza o szacunku. Służąca, domyślając się, że Samsowie tracą płynność finansową, wypowiada umowę i przestaje być uniżona: śmieje się byłej pracodawczyni w twarz, kpi z jej dramatu, podważa dotychczasowe stosunki; rodzinna tragedia buduje w niej poczucie wyższości. Współlokatorzy, którzy pojawiają się w mieszkaniu (Kozłowski, Taranta), traktowani są przez Panią Samsę z największym szacunkiem – usługuje im, jest dla nich nader uprzejma. Dlaczego? Bo płacą.
Gdyby Gregor, już pod postacią robaka, mógł dalej zarabiać, czy zostałby zamknięty w swoim pokoju i zapomniany? Czy może wówczas jego robacza fizyczność nie wzbudzałaby obrzydzenia? To pytania, z którymi konfrontują nas twórcy. Ich diagnoza rzeczywistości wydaje się brutalna, choć nie powinna nikogo dziwić: o wartości człowieka przesądzają dziś posiadane przez niego pieniądze. To one stanowią o strukturze społecznych hierarchii, określają znaczenie jednostki, pozwalają zachowywać pozory. Kmiecik, operując poetyką absurdu i korzystając z farsowych elementów (zwłaszcza w dialogach i sposobie prowadzenia postaci), posuwa się jeszcze dalej – podważa konstrukt rodziny poprzez demaskację relacji między jej członkami przy użyciu logiki pieniądza.
Widowisko zostało bardzo precyzyjnie wyreżyserowane i rozpisane na dwa plany: jeden oglądamy na scenie, drugi na ekranie. Obserwujemy więc te same zdarzenia z różnych perspektyw: najpierw z open space’u i gabinetu Pana szefa, a później z salonu Samsów i pokoju Gregora. Symultaniczność pozwala twórcom podsycać napięcia, pogłębiać portrety psychologiczne postaci i kontrastować je ze sobą. Narzuca ona również aktorom duży rygor formalny – cały czas są obserwowani, a na ekranie pokazuje się ich w dużym przybliżeniu. Fantastycznie w roli odnajduje się Bąkowski, ograniczony w ruchach wielkim kostiumem robaka. Dramat bohatera, prawie przez cały spektakl leżącego w łóżku, wyraża rozbudowana, choć nieprzesadzona, mimika aktora. Jego postać jest zupełnie nieoczywista, pełna sprzeczności: współczujemy jej, ale też nas brzydzi; wydaje się tragiczna, upadła i nieszczęśliwa, ale również bezmyślna i wyjęta z czasu. Duże uznania należą się również Kiecy (za bardzo konsekwentne ukazywanie rozpadu osobowości Pani Samsy) i Cieluchowi (za przejmująco, acz powściągliwie, przedstawiony upadek ojca-pana domu).
Zastanawiający wydaje się podział spektaklu na wiele aktów (scen), wyznaczanych opuszczeniem i podnoszeniem kurtyny (w tym czasie następuje zmiana scenografii i planów, ustawiane są na nowo kamery). Niekiedy trwa to zbyt długo, co pogłębia dystans między publicznością a światem przedstawionym i nachalnie przypomina, że jesteśmy w teatrze. Oglądaniu „Przemiany” nie towarzyszy zatem poczucie zanurzenia w prezentowanej historii czy obcowania z czymś, co jest prawdziwe. Mamy świadomość umowności, bycia poza, przebywania w realnym świecie. Pytanie jednak, czy miało być inaczej? Wrocławskie widowisko opowiada przecież o pozorach i sposobach na ich demaskację.
***
Kamil Bujny – ur. 1996, absolwent filologii polskiej, kultury i praktyki tekstu oraz publikowania cyfrowego i sieciowego na Uniwersytecie Wrocławskim. Publikował m.in. w „8. arkuszu Odry”, „Teatrologii.info”, „Stonerze Polskim” i „zakładzie.magazyn”. Mieszka we Wrocławiu.