Halina Winiarska i Jerzy Kiszkis – Honorowi Obywatele Miasta Gdańska. Podczas uroczystości w Dworze Artusa, 15 września 2020 roku miałam zaszczyt wygłosić laudację dla Nich - pisze Barbara Szczepuła po śmierci Haliny Winiarskiej, gdańskiej aktorki.
Po śmierci Pani Haliny pozwalam sobie ją przypomnieć:
„Odpowiednie dać rzeczy słowo” – - ta norwidowska fraza szczególnie mocno zabrzmiała pewnego sierpniowego dnia 1980 roku, gdy kilkoro aktorów postanowiło iść do stoczni Gdańskiej imienia Lenina by poprzeć strajkujących robotników. Wśród nich byli Halina Winiarska i Jerzy Kiszkis.
Na hasło „aktorzy idą” rozwarła się stoczniowa brama.
„Ku czemu otworzyła się brama z prętów żelaznych i kwiatów”? - pytał poeta Kazimierz Nowosielski w wierszu „Sierpień”.
Ku wolności się otworzyła. Nie na oścież jeszcze, ale wystarczająco szeroko by ożywcze powietrze popłynęło ze stoczni i zaczęło zmieniać ludzi… Była w tym duża zasługa naszych dzisiejszych bohaterów.
Imperatyw obywatelski kazał aktorom stanąć u boku ludzi, którzy odważyli się powiedzieć „nie” systemowi komunistycznemu. Gdy zaczęli szukać odpowiednich tekstów okazało się, że najlepiej do tego, co się wówczas działo w Polsce pasuje poezja romantyczna: Mickiewicz, Słowacki, Norwid. Ale też Wyspiański, Herbert, Wierzyński, a nawet Broniewski. No i Miłosz, w PRL zakazany.
- Ważne było wszystko, co mogło dźwigać, co dawało nadzieję – wyjaśniała mi później Halina Winarska. - Przygotowaliśmy między innymi fragmenty z „Ksiąg narodu i pielgrzymstwa polskiego”. Jakież to było aktualne! W systemie, który opierał się na kłamstwie, zmieniał znaczenie słów, odwracał je i przekręcał - tym donośniej brzmiały słowa prawdy wypowiadane publicznie.
„Otwórz nam Polskę jak piorunem otwierasz niebo zachmurzone… - modlili się aktorzy słowami Juliana Tuwima - …lecz nade wszystko słowom naszym/zmienionym chytrze przez krętaczy, jedność przywróć i prawdziwość/ Niech prawo zawsze prawo znaczy/A sprawiedliwość – sprawiedliwość”.
Halina Winiarska po strajku w Stoczni uczestniczy w strajku pracowników kultury w gdańskim Urzędzie Wojewódzkim i zostaje przewodniczącą Solidarności w Teatrze Wybrzeże.
W grudniu 1980 roku, podczas uroczystości odsłonięcia Pomnika Poległych Stoczniowców Jerzy Kiszkis odczytuje nazwiska zamordowanych. Cisza jak makiem zasiał. Ciarki przechodzą po plecach i robi się gorąco, choć to mroźny dzień.
W nocy trzynastego grudnia 1981 roku zomowcy pakują Halinę Winiarską i Jerzego Kiszkisa do milicyjnej nysy. Jadą w niewiadomym kierunku.
W Pruszczu wita ich szpaler funkcjonariuszy w hełmach z tarczami i pałkami. I tym szpalerem dostojnie, jak po scenie, idzie Halina Winiarska, gwiazda pierwszej wielkości.
Idzie wraz z postaciami scenicznymi, w które się wcielała: oto Maria Stuart, królowa Szkocji, oto Gertruda – matka Hamleta, Elektra, Ifigenia, piękna Helena, Lubow Raniewska, właścicielka „Wiśniowego sadu”, Alicja ze sztuki Albee’ego, Matka z dramatu Witkacego i spiskująca z księciem ruskim Bazylissa Teofanu, w fenomenalnym kostiumie zaprojektowanym przez Mariana Kołodzieja.
No i - przede wszystkim - Molly Bloom z „Ulissesa” Jamesa Joyce’a w reżyserii Zygmunta Hubnera.
To było wydarzenie teatralne sławne w całej Polsce a nawet w Europie. Pokazano je na Biennale w Wenecji, a pamiętajmy, że w PRL pozwolenia na wyjazdy za żelazną kurtynę były niezmiernie rzadkie. Halina Winiarska jako Molly była rewelacyjna, a nawet genialna, jak pisali krytycy. Wzniosła się w rejony metafizyczne. Zachwycała, ale i pomagała widzom zrozumieć „Ulisessa”, który nie jest lekturą łatwą.
Między szpalerami zomowców idzie też Jerzy Kiszkis, znakomity aktor, jeden z filarów Teatru Wybrzeże, mający na swoim koncie wiele świetnych ról w sztukach Claudela, Ibsena, Gogola, Żeromskiego, Sofoklesa. Był Benią Krzykiem w spektaklu według Izaaka Babla, był Homerem, Kreonem, Horodniczym, tragicznym Hiobem, który na długo pozostał w pamięci widzów…
Oboje, Winiarska i Kiszkis zostali internowani za „podejmowanie działań o skutkach anarchizujących społeczeństwo województwa gdańskiego (…) Pozostawienie ich na wolności zagrażałoby bezpieczeństwu państwa” – zanotowali esbecy.
W obozie dla internowanych w Strzebielinku Halina pisze szminką na ręczniku zakazane słowo „Solidarność” i na spacerniku, ku wściekłości strażników, rozwija ręcznik jak sztandar. Oklaskuje ją za to solidarnościowa elita… W Strzebielinku siedzą - Tadeusz Mazowiecki, Jacek Kuroń, Aram Rybicki, Jacek Merkel, Lech Kaczyński... Créme d’extreme – jak się wówczas mówiło.
Wkrótce potem Winiarską przenoszą do więzienia w Fordonie. Cela zimna i brudna, na Wigilię aresztowane kobiety składają sobie życzenia: zima wasza, wiosna nasza, WRON-a skona, a Solidarność zmartwychwstanie i ziści się piękny sen, który Polacy śnili przez kilkanaście miesięcy. Polska będzie niepodległa i demokratyczna, wolni obywatele będą tworzyć dobrobyt kraju, a pisarze, dziennikarze i aktorzy będą cieszyć się słowem, którego nie krępuje kaprys władcy.
Któregoś ranka komunikat: jedziecie na białe niedźwiedzie! Kobiety wylądowały w ośrodku dla internowanych w Gołdapi. I kto wychodzi im na powitanie? Halina Mikołajska, inna wielka dama polskiego teatru, która także zagrażała bezpieczeństwu państwa.
Halinę Winiarską zwolniono z ośrodka w Gołdapi 19 stycznia, Jerzego Kiszkisa z ośrodka w Strzebielinku - dwa dni wcześniej, wskutek interwencji biskupa Kaczmarka z jednej strony, a z drugiej Stanisława Michalskiego, który po linii partyjnej bombardował sekretarza Fiszbacha. Prezes ZASP-u, Andrzej Szczepkowski, chciał się nawet dać internować w zamian za Halinę Winiarską.
W kościołach, podczas mszy za ojczyznę Halina i Jerzy znowu recytują wielką polską poezję. Przede wszystkim Miłosza i Herberta, bo ich wiersze dobrze wyrażają to, co ludzie czują. Dodają ducha. Leczą rany.
Który skrzywdziłeś człowieka prostego…
Idź wyprostowany wśród tych, co na kolanach - to najczęściej powtarzane frazy, które wchodzą do języka potocznego.
Na koniec dodają zebranym otuchy Hemarem:
Z takich setek i setek tysięcy klęsk bezimiennych wielkie kiedyś powstanie zwycięstwo…
W esbeckich raportach Winiarska nosi kryptonim „Antygona”. Nawet dowcipnie, choć nigdy Antygony nie zagrała.
Dramat Karola Wojtyły „Przed sklepem jubilera”, w którym oboje grają, przyciąga widzów, trudno o bilety bo to tekst „naszego papieża”, ale i dlatego, że nie podoba się towarzyszom z Komitetu Wojewódzkiego, choć to nie spektakl polityczny, a medytacja na temat miłości i małżeństwa. Jeżdżą z tym przedstawieniem po Polsce, grają w wypełnionych po brzegi salkach parafialnych.
A proszę sobie wyobrazić, że Halina i Jerzy Kiszkisowie zaczęli swoje małżeństwo - od grzechu. Od sztuki „Grzech” Żeromskiego, w której zagrali po raz pierwszy razem jako mąż i żona.
Do Gdańska przyjechali w połowie lat sześćdziesiątych.
- Gdańsk okazał się dla nas prawdziwym darem losu. Nigdzie nie przeżylibyśmy tego, co tutaj. Byliśmy świadkami i uczestnikami najważniejszych wydarzeń naszej historii – mówił mi Jerzy Kiszkis.
Także i my, gdańszczanie mieliśmy szczęście, że państwo Kiszkisowie wybrali nasze miasto. Dali nam wiele, pomagali gdy było ciężko i źle, dodawali odwagi i wiary w zwycięstwo, uczyli kultury słowa. Są aktorami ale i obywatelami zaangażowanymi w życie kulturalne i społeczne, dla których pojęcia takie jak wolność, prawda, prawa człowieka mają podstawowe znaczenie. Są ludźmi, którzy mówią: tak-tak, nie-nie.
W ostatnich latach spotykaliśmy ich na manifestacjach Komitetu Obrony Demokracji bo znów pojawił się język pogardy, znów odwraca się znaczenie słów, zalewa nas potok hejtu…
Znowu ważna stała się norwidowska fraza „odpowiednie dać rzeczy słowo”.