EN

5.02.2024, 10:14 Wersja do druku

Współczesny błędny rycerz

„Don Kichot" Miguela de Cervantesa w reż. Jakuba Roszkowskiego w Teatrze Śląskim im. S. Wyspiańskiego w Katowicach. Pisze Magdalena Mikrut-Majeranek w „Teatrologii.info".

fot. Przemysław Jendroska/mat. teatru

Dziś błędnych rycerzy już nie ma? Zespół Teatru Śląskiego im. St. Wyspiańskiego w Katowicach, wystawiając Don Kichota, pokazuje, że drzemie w nas nadal pierwiastek „Rycerza Smętnego Oblicza”, choć czasami uaktywnia się on dopiero w jesieni życia. Ten katowicki hidalgo ma 63 lata, przebywa…. nie na oddziale psychiatrycznym, a geriatrycznym i choć ciało uwięzione jest w szpitalnym więzieniu, jego wyobraźnia przenosi go do świata z kart powieści Miguela Cervantesa.

Za reżyserię i adaptację siedemnastowiecznego, monumentalnego, bo liczącego przeszło tysiąc stron, tekstu odpowiada Jakub Roszkowski, dramaturg, reżyser i kierownik literacki Teatru im. Juliusza Słowackiego w Krakowie. Z katowicką sceną współpracował już w 2020 roku, kiedy wyreżyserował Potop Henryka Sienkiewicza. Tym razem pospołu ze scenografem Mirkiem Kaczmarkiem, nagradzanym (m.in. Złotą Kieszenią IV edycji Festiwalu Scenografii i Kostiumów Scena w Budowie za najlepsze kostiumy do Trojanek Eurypidesa w reżyserii Jana Klaty) kostiumografem i scenografem, przenieśli renesansową opowieść o błędnym rycerzu w realia współczesnego szpitala. Ten, kto choć raz przebywał w lecznicy, może potwierdzić, że zachowano niemal mimetyczną wierność, z dbałością odtwarzając imponderabilia składające się na szpitalny anturaż. To także zasługa konsultacji medycznych, których udzielał doktor Marcin Leśniewski.

Bohaterowie, wpisując się w tę szpitalną estetykę, przybierają konkretne postawy ze szpitalnego wachlarza ról. Anna Kadulska jest rewelacyjna w roli pielęgniarki. Charakterna, nieco złośliwa, ale konsekwentna, a i empatyczna jak trzeba. Powierzono jej także szereg innych ról. Wciela się zarówno w postać Dulcynei, Madamme, Karczmarki, jak i Śmierci. Marcin Gaweł z równą pasją gra zarówno zmierzłego pacjenta, który ucieka do szpitala przed rodziną, łatwowiernego Sancho Pansę, który gotów jest pójść na koniec świata za swoim panem w zamian za jakaś ładną wyspę, jak i wszystkowiedzącą Małpę odpowiadającą na pytania publiczności. Z kolei Wiesław Sławik żongluje rolami, wcielając się raz to w lekarza, innym razem w mnicha, karczmarza, lustrzanego rycerza, diabła czy rycerza Słońce. Najciekawsza jest jednak jego kreacja medyka. Ten profesorski ton, jakim wita publiczność i łaja za niewiedzę, jasno sytuuje widzów w realiach świata przedstawionego.

fot. Przemysław Jendroska/mat. teatru

Spektakl Jakuba Roszkowskiego nie stanowi dosłownej adaptacji prozy hiszpańskiego pisarza doby renesansu. Główny bohater nie jest co prawda szlachcicem, ale w swoich snach przenosi się do świata z 1605 roku, przeżywając liczne przygody i perypetie.

Preludium do przedstawienia rozgrywa się już w szatni, gdzie każdy otrzymuje biały, lekarski fartuch, stanowiący niejako przepustkę, glejt uprawniający do współtworzenia świata nakreślonego przez Roszkowskiego. Kiedy publiczność zajmuje miejsca na widowni, lekarz traktuje ich jak studentów przed codziennym obchodem oddziału. Spektakl wystawiono na kameralnej scenie Teatru Śląskiego, a jej układ i położenie części przeznaczonej dla widzów sprawiają, że przypomina to odwrócony panoptikon Jeremy’ego Benthama, w którym wielu obserwuje niewielu lub szpital z lustrami weneckimi.

W szpitalną rzeczywistość zanurzamy się dzięki scenografii Mirka Kaczmarka. Sterylnie czysta, biała podłoga, takie same ściany i lekarskie kitle oraz dwa łóżka i telewizory – aranżacja przestrzeni jest prosta, wręcz ascetyczna, jednakże znajduje się tu wszystko, co w każdej szpitalnej sali. Z oddali słychać odgłosy szpitalnej kuchni. Szmery, stukanie, porcelanę uderzającą o porcelanę, odgłosy rozmów. Wszystkie elementy tworzą zgrabną układankę. Akcja przedstawienia rozgrywa się bowiem w szpitalu gdzie, na oddziale geriatrycznym, przebywa współczesny Don Kichot. Główny bohater (Grzegorz Przybył) jest nieco starszy od literackiego pierwowzoru, w ciągu kilku wieków przesunęła się bowiem granica wyznaczająca okres starości. Ma zatem 63 lata i burzliwą historię na karku. Jak mówi lekarz (Wiesław Sławik), jego samotność jest dojmująca. Pacjenci jego oddziału należą bowiem do tych, których nikt nie chce. Rodziny często podrzucają ich do szpitala tak jak oddaje się psy do schroniska. Obserwacje współczesnego społeczeństwa zawarte w spektaklu są celne i życiowe. Artyści ludzki los porównują do szachów, które po skończonej grze pakowane są do worka, jak nie przymierzając doczesne szczątki ludzkie, wszak – jak mówią – „do grobu idziemy tacy sami”. Roszkowski stosuje figurę lustra. Jego sztuka przedstawia naszą rzeczywistość, która daleka jest od ideału.

fot. Przemysław Jendroska/mat. teatru

Don Kichot Grzegorza Przybyła to niejednoznaczna postać.

Cichy, zamknięty w sobie, pod wypływem emocji bądź sprzeciwu innych diametralnie się zmienia niczym kameleon. Staje się agresywny. Posuwa się do agresji wobec białogłowy-stręczycielki, którą wcześniej uratował z opresji. Szpital to dla niego przestrzeń zawieszenia, a jedyna aktywność, jaką uprawia, jest zapping, czyli zmienianie kanałów w telewizorze.

Współczesny Don Kichot ma córkę (Aleksandra Przybył), jednak ich relacja jest trudna, szorstka.

Choć odwiedza go regularnie, przynosząc przekąski, zachowuje dystans, spieszy się, raz po raz odbierając telefony z pracy. Córka jest zdegustowana metamorfozą, jaką przeszedł jej ojciec, który „zaczął pachnieć jak stary człowiek”. Z czasem i ona przechodzi wewnętrzną przemianę, rozumiejąc, że nadchodzi zmierzch. Ona także pojawia się w jego wizjach – zastępując pacjenta dzielącego pokój z Kichotem, wciela się w Sancho Pansę. O żonie nic nie wiadomo, choć można przypuszczać, że odeszła, z czym bohater się nie pogodził, szukając w snach swej Dulcynei. Pacjent z sąsiedniego łóżka zabiera Kichotowi smakołyki, które przyniosła jego córka i ordynarnie się nimi zajada. W Kichocie rośnie złość, krew się burzy, ale on sam nie daje po sobie tego poznać. Kiedy nadchodzi punkt kulminacyjny, rzuca się na sąsiada i…. oblewa go moczem.

Bohater ucieka od rzeczywistości i śni na jawie, przenosząc się do La Manchy. Kiedy jego ludzkie ciało niedomaga, pole do popisu zyskuje wyobraźnia. Jest nieprzewidywalny. Zmęczony egzystencją, zamyka się w świecie wyobraźni, która daje mu wolność. Umberto Eco w Baudolino pisał, że „nie ma nic lepszego niż wyobrażać sobie inne światy, kiedy chcemy zapomnieć, ile cierpień przysparza nam ten, na którym przyszło nam żyć”, a Sylvia Plath zaznaczyła, że „najbardziej obawia się śmierci swojej wyobraźni”. Wyobraźnia to potęga, która pozwala zapomnieć o doczesności i związanym z nią marazmie. Z takiego „wyjścia ewakuacyjnego” skorzystał Don Kichot Roszkowskiego, który u kresu swojego życia ucieka do dobrze mu znanego świata wykreowanego przez Cervantesa. Gubiąc się w sposób kontrolowany w tzw. sferze błądzenia, jaka znajduje się na oddziale geriatrycznym, rozpoczyna wyimaginowane przygody.

Ten swoisty ryt przejścia symbolizuje zmiana kostiumów, które stanowią eklektyczne połączenie elementów wzorowanych na manierystycznej modzie dyktowanej w XVI i XVII wieku przez dwór w Madrycie (kaftan z bufiastymi rękawami i pludry z równie z bufiastymi nogawkami) z kombinezonem astronauty. Wszystko utrzymane jest w bieli. Misterne konstrukcje przypominają stroje hiszpańskie.

W Don Kichocie Teatru Śląskiego świat realny przenika się z wyimaginowanym. Wizje snute przez głównego bohatera przeplatają się z epizodami z jego życia. Wydaje się, że ogniwem inicjującym, aktywującym wyobraźnię 63-latka jest lampa z wiatrakiem, zdobiąca sufit szpitalnej sali. Kiedy ją dostrzega, przenosi się w myślach do świata z kart powieści Cervantesa. I choć akcja rozgrywa się w przestrzeni symulującej salę szpitalną, staje się ona areną zmagań rycerzy, którzy pojedynkują się na rączych rumakach. Rolę Rosynanta pełni jednak wózek inwalidzki, a broń dzierżona przez błędnych rycerzy to po prostu stojak na kroplówkę. Symboliczne połączenie dwóch rzeczywistości ma miejsce w momencie śmierci. Po przekroczeniu magicznego limesu oddzielającego świat żywych od świata umarłych, główny bohater łączy się w końcu ze swą ukochaną Dulcyneą. Obserwujemy to już nie na scenie, a dzięki projekcji wideo.

Don Kichot Jakuba Roszkowskiego to intrygujący, spójny i pełen refleksji spektakl, w którym śmiech przeplata się ze smutkiem. Koncept ulokowania akcji na oddziale geriatrycznym jest nieoczywisty, ale jakże trafny. Reżyser funduje widzowi rollercoaster emocjonalny. I chociaż śmiejemy się z żartów sytuacyjnych Anny Kadulskiej, oglądamy perypetie pacjentów, chichocząc pod nosem, to po finale opuszczamy salę pełni zadumy, a sam spektakl jeszcze długo będzie w nas rezonował. Don Kichot to archetyp idealisty, marzyciela. Jego katowickie wcielenie to symbol współczesnej starości. A może w każdym z nas znajduje się pierwiastek błędnego rycerza? Ilu takich Don Kichotów znajdziemy w polskich szpitalach? Pewnie tysiące…

Tytuł oryginalny

WSPÓŁCZESNY BŁĘDNY RYCERZ

Źródło:

„Teatrologia.info”

Link do źródła

Autor:

Magdalena Mikrut-Majeranek

Data publikacji oryginału:

01.02.2024