„Wściekły pies” Wojciecha Tochmana w reż. Marcina Bortkiewicza, prezentacja work in progress monodramu Sebastiana Słomińskiego w Resorcie Komedii w Warszawie. Pisze Tomasz Miłkowski na stronie AICT.
To jeszcze nie była premiera, dopiero pokaz „work in progress”. Ale już widać, że monodram Sebastiana Słomińskiego, oparty na reportażu Wojciecha Tochmana, w reżyserii i adaptacji Marcina Bortkiewicza ma w sobie moc. Opiera się na solidnych fundamentach, trzymających od początku formę teatru jednego aktora, w którym liczy się osobowość aktora i to, z czym przychodzi. A Sebastian Słomiński najwyraźniej umie opowiedzieć historię swego bohatera wiarygodnie i z taką siłą emocjonalną, że udziela się to widzom.
Na tonącej w półmroku scenie tylko trzy gromnice na wysokich świecznikach. Zapłoną nieco później. Z boku, prawie niewidoczne, zwinięte dżinsy. Kiedy zaczyna się spektakl, pojawia się młody kapłan i rozpoczyna homilię. Ma być poświęcona chorym, bo wierni pojawili się akurat wtedy, kiedy obchodzony jest Światowy Dzień Chorego. I na początku wygląda, że w tę stronę zmierza wywód księdza.
Wkrótce jednak okaże się to tylko pretekstem, bo oto homilia przemienia się w spowiedź kapłana, który dokonuje publicznego coming outu. Z jednej strony nieprzejednanie, z nieskrywaną wściekłością piętnuje – zgodnie z oficjalną wykładnią Kościoła – parady równości i wszelkie przejawy demonstrowania homoseksualności, ale z drugiej strony opowiada historię swego zauroczenia mężczyznami. Najpierw młodzieńczego, a potem już w wieku męskim, kiedy nie może oprzeć się pokusom obcowania z przystojnymi, wysokimi, śniadymi mężczyznami. Od młodzieńczego spotkania z księdzem Piotrem, który rozbudza w nim uśpione wcześniej marzenia homoerotyczne do aktywnego uczestnika potępianych parad równości i bywalca specjalnych lokali dla gejów wiedzie jego droga, w której potrzeba samorealizacji potrzeb seksualnych zderza się z zakłamanym odrzucaniem nieheteroseksualności.
Jego walka, jego dramat polega na wewnętrznej niezgodzie, moralnym rozdwojeniu. Próbuje wyzwolić się z tej pułapki. Staje w mroku, ledwo oświetlanym przez gromnicę, zupełnie nagi przez swymi słuchaczami – wcześniej, podczas swego monologu-spowiedzi pozbywa się szat liturgicznych – oczekując na jakiś znak akceptacji. Ale daremnie. Wkłada więc cywilne ubranie, dżinsy, i choć teraz nie wygląda już na księdza, wcale to nie znaczy, że wyzwolony wychodzi z Kościoła. Tak naprawdę nie napisze nigdy tej szczerej aż do bólu homilii i nigdy jej nie wygłosi. Pozostanie w ukryciu ze swoim rozdarciem. I z przelotnie zdradzaną tylko autoironią.
Sebastian Słomiński debiutuje tym monodramem w teatrze jednego aktora, ale w teatrze nie jest debiutantem. Od ponad dziesięciu lat związany z Teatrem Pijana Sypialnia, którego był współzałożycielem, sprawdzał się m.in. w spektaklach Sławomira Narlocha, grywając w rozmaitych okolicznościach – stąd zapewne łatwość nawiązywania bliskiego kontaktu z widzem. Ma też spory dorobek okołoteatralny (warsztaty, studia teatrologiczne, próby reżyserskie, praca w charakterze edukatora teatralnego). Tym spektaklem, powstałym z jego inicjatywy, produkcją przygotowaną w wyniku szczęśliwego spotkania z Marcinem Bortkiewiczem, z którym pracowali nad nią od pół roku, wchodzi odważnie na nowy dla siebie teren i od razu z wyraźnym sukcesem.
I na koniec jeszcze jeden atut: monodram Słomińskiego trwa 50 minut. To akurat tyle, ile wedle fundatorów nowoczesnego nurtu teatru jednego aktora powinien trwać spektakl jednoosobowy.
***
WŚCIEKŁY PIES Wojciecha Tochmana, monodram Sebastiana Słomińskiego, reżyseria i adaptacja Marcin Bortkiewicz, produkcja Małgorzata Zarycka, prezentacja work in progress w Resorcie Komediowym, 17 lutego 2024.