EN

21.02.2025, 15:15 Wersja do druku

Wściekłość i wrzask

„Tkocze” Gerharta Hauptmanna w reż. Mai Kleczewskiej w Teatrze Śląskim w Katowicach. Pisze Małgorzata Jęczmyk-Głodkowska na blogu Z Pierwszego Rzędu.

fot. Przemysław Jendroska/mat. teatru

Starszy mężczyzna czule głaszcze kundelka, który spokojnie siedzi obok niego na krześle. Sielski obrazek nabiera koszmarnej wymowy, gdy do świadomości odbiorcy dociera znaczenie płynących z offu słów. Najnowszy spektakl w Śląskim zaczyna się od monologu… psa. Wkrótce okaże się, że los, który można określić mianem pieskiego, jest też doświadczeniem ludzi.

Osią dramaturgiczną konstruującą przedstawienie jest dramat Gerharta Hauptmanna z 1892 roku. Poza monologiem Amina dodano do niego dwa inne oraz fragmenty reportażu „Głód” Martína Caparrósa.

Polską prapremierę „Tkaczy” (w tłumaczeniu Wilhelma Szewczyka) zaplanowano w Teatrze Śląskim na początek 1955 roku. Jednak realizacja ta została wstrzymana, a prapremiera odbyła się… 70 lat później – 14 lutego 2025 roku. „Tkoczy” w nowym, śląskim przekładzie Mirosława Syniawy wyreżyserowała Maja Kleczewska.

Po psim monologu następuje kolejna scena. Grupa ludzi siedzi w pomieszczeniu na ustawionych obok siebie krzesłach. Jak na wyrok, czekają na decyzję ekspedienta Pfeifera, który odbiera od nich materiał, drobiazgowo sprawdza i wypłaca pieniądze – w zależności od wartości wykonanej pracy. Żadna wystająca nitka ani krzywa krawędź nie umknie jego bystremu oku. Jest dokładny, konkretny, elegancki i odprasowany – jakże inny od przygarbionej, spoglądającej zmęczonym wzrokiem gromady w brzydkich, tanich, przypadkowo ze sobą zestawionych ubraniach. Czasem ktoś z tyłu kolejki burknie niezadowolony – wypłaty są coraz niższe, głodowe pensje nie wystarczają prawie na nic. Ale Pfeifer szybko ucisza pomrukiwania, podobnie jak błagalne prośby o zaliczkę. Nie jest od rozdawania pieniędzy, nie należą do niego! Tylko Bäckera, tego wichrzyciela o niewyparzonej gębie, trudno uciszyć. Wtedy trzeba wezwać na pomoc właściciela fabryki – może przemówi do rozumu nieszanującemu swojego chlebodawcy warchołowi.

Hauptmanna do napisania dramatu zainspirowała opowieść ojca o dziadku-tkaczu oraz powstanie dolnośląskich tkaczy z okolic Bielawy i Pieszyc w 1844 roku. Późniejszy laureat Nagrody Nobla, posługując się naturalistyczną formą, ukazał skrajną biedę, brak perspektyw i nadziei.

Reżyserka przeniosła dramat Hauptmanna w bliżej nieokreśloną współczesność, kojarzącą się nie tyle z „Polską B”, ale raczej „Polską Z”. W błędzie będzie ten, kto pomyśli, że światy te do siebie nie przystają, bo nie istnieje przecież w środku Europy taka bieda, jaka w połowie XIX wieku była udziałem robotników czy wyzyskiwanych chłopów. Według raportu Szlachetnej Paczki z 2024 roku (jego fragmenty zacytowano w programie spektaklu) prawie 2,5 miliona Polaków (6,6% populacji kraju!) doświadcza skrajnego ubóstwa.

Egzystencja z dnia na dzień, wyczerpująca praca bez końca, tandeta i bylejakość konstytuują życie bohaterów „Tkoczy”. Ciągłe upokorzenia, poniżenie i wycieńczenie przekształcają się we wściekłość. A ta potrzebuje już tylko iskry, by wybuchnąć.
Uchwycona w nieomal filmowy sposób, jak w kadrach, i rozwijana w kolejnych sekwencjach dramatu wizja nędzy pracowników fizycznych budzi współczucie i zrozumienie dla dalszych działań – pełnych rozpaczy i nie do końca uświadomionych. Teatralna realizacja także wydobywa swoistą filmowość tekstu. Podczas spotkania w gospodzie kamera wyłuskuje z tłumu i powiększa na ekranie wykrzywione złością twarze.

W pewnej chwili niektórzy buntownicy nakładają kominiarki. W ręce biorą drągi i flagi. Tkocze zaczynają przypominać zwolenników Trumpa prących na Kapitol. Kibolskie bojówki. Dorodnych przedstawicieli młodzieży narodowej, atakujących marsze równości i kobiet za czasów poprzednich rządów. A ja jako widz czuję się bezradna i zdezorientowana, bo już nie mam ochoty stawać po ich stronie. Już nie umiem im współczuć. Tym bardziej, gdy dopuszczają się zbrodni.

fot. Przemysław Jendroska/mat. teatru

A może twórcom nie o moje współczucie chodzi, ale o to, by „walnąć między oczy”? Żeby nie było, jak w „Wydrążonych ludziach” T..S. Eliota, gdzie świat się kończy „nie hukiem, ale skomleniem”? W inscenizacji Kleczewskiej dotychczasowe uniwersum rozpada się na oczach widzów w kakofonii chaosu. Tym, co ma się wyłonić z jego gruzów, nikt się nie zajmuje. Istotą jest rebelia. „Nie znaczy nic nasza mowa”? To może zwielokrotniony krzyk zostanie usłyszany. Wściekłość i wrzask. By ci po drugiej stronie, obojętni na błagania i usłużne, prawie pieskie przymilanie się – wreszcie zwrócili uwagę.

Nietrudno znaleźć analogię do tego, co dziś. Współczesny globalizm jest równie krwiożerczy jak dziewiętnastowieczny kapitalizm, rozwarstwienie społeczne – coraz większe. Bogaci bogacą się nadal w sposób bezczelny, a nikczemne sojusze łączą pieniądze i władzę. Ci, którzy nie mają nic, zbliżają się do ściany. Lont przy beczce prochu, na której siedzimy, zaraz zacznie płonąć – zdają się ostrzegać twórcy spektaklu. I ta diagnoza jest być może istotą przedstawienia.

Scenografka i reżyserka światła Justyna Łagowska w znaczący sposób rozgrywa przestrzeń. Zapełnione meblami „od Sasa do lasa”, ciasne mieszkanie Baumertów wynurza się z głębi na wysokość sutereny, podkreślając pozycję życiową tych, którzy je zaludniają. Pan Dreissiger, niczym Elon Musk, w bielutkim t-shircie i sportowych butach oraz granatowym garniturze, zamieszkuje szklany prostopadłościan wiszący nad sceną. Przezroczyste ściany skutecznie tłumią krzyki niezadowolonych pracowników i pozwalają patrzeć wprost przed siebie – nigdy w dół. Żona fabrykanta dodatkowo oddziela się od rzeczywistości, z której się wywodzi, ekranem telefonu. Relacjonuje doń obecne, efektowne życie, zdumiona, że ktokolwiek może mieć do niej pretensje – przecież oni „nikomu nic nie ukradli”.

fot. Przemysław Jendroska/mat. teatru

Przepaść między dwiema rzeczywistościami wypełnia wspomniana na początku poczekalnia w domu Dreissigera, w której przedstawiciele różnych światów na chwilę się stykają. Ale to spotkanie jeszcze mocniej podkreśla ich odmienność – nawet język, którym posługują się jedni i drudzy, jest inny (jestem przekonana, że wielu Ślązaków skojarzy rozwarstwienie językowe z codziennością kopalnianą czasów PRL-u i śląskimi „robolami” harującymi „na dole”, podczas gdy rzeczywistość meblowali im przyjezdni, wykształceni i potrafiący „poprawnie” mówić).

Nie jestem przekonana, czy wyświetlane cały czas w tle projekcje Krzysztofa Garbaczewskiego to dobry pomysł. O ile w gospodzie, multiplikując i powiększając to, co się dzieje, pozwalają widzowi wniknąć w środek buzującej wściekłością gromady, o tyle w wielu innych momentach, mając zapewne w założeniu generować kolejne sensy, wydają się rozpraszającym naddatkiem.

Oparcie szeregu scen w drugiej części przedstawienia na skrajnej nadekspresji powoduje, że krzyk przestaje być znaczący. Świat eksploduje, ale o wiele mocniejsze są wcześniejsze, spokojne słowa pani Heinrich, kiedy mówi, że „tak niy idzie. Jo już niy wiym żodnyj inkszyj rady”, bo nie ma pojęcia, które z dziewięciorga dzieci nakarmi resztką chleba, jaki jej pozostał. Przejmująca jest w tej krótkiej scenie Ewa Leśniak.

Wyrazy uznania należą się całemu zespołowi aktorskiemu Teatru Śląskiego, prezentującemu, jak zwykle, wielkie zaangażowanie i warsztatową sprawność. Moją uwagę skupili w sposób szczególny: Dariusz Chojnacki jako wciąż podminowany Bäcker, Marcin Gaweł –znerwicowany, szaleńczy Anton Ansorge, świetny Michał Piotrowski jako pyszałkowaty, butny Moritz Jäger, wreszcie pierwszorzędny Mateusz Znaniecki w roli manipulującego robotnikami Dreissigera.

Mimo zastrzeżeń sformułowanych w powyższym tekście stwierdzić należy, że „Tkocze” Mai Kleczewskiej to estetycznie intrygujący, bardzo dobry aktorsko teatr, który prowokuje do zadawania pytań oraz odczytywania dramatu Hauptmanna na rozmaitych płaszczyznach (przejawem tego jest manifest aktorów Teatru Śląskiego, skierowany do rządzących i dotyczący wynagrodzenia aktorów etatowych w naszym kraju, który pojawił się przy okazji premiery).

Tytuł oryginalny

Wściekłość i wrzask – „Tkocze”

Źródło:

zpierwszegorzedu.pl
Link do źródła

Autor:

Małgorzata Jęczmyk-Głodkowska

Data publikacji oryginału:

21.02.2025