EN

17.03.2021, 08:55 Wersja do druku

Wrocław. Zastraszanie i molestowanie na Akademii Aktorskiej. Studenci: "Byliśmy dotykani w miejsca intymne"

fot. mat. teatru

Poprzednie roczniki nas ostrzegały przed zajęciami z techniki wokalnej - opowiadają studenci. Mówią o przemocowych zajęciach, wyzwiskach i jak byli dotykani w miejsca intymne. Mają żal, że uczelnia rozmyła sprawę.

Z relacji studentów i absolwentów Akademii Sztuk Teatralnych we Wrocławiu, będącej filią krakowskiej AST wynika, że przez lata musieli zmagać się z krzykami, obrażaniem, a nawet dotykaniem miejsc intymnych na zajęciach z techniki wokalnej prowadzonych przez Barbarę B.    

Obecni studenci opowiadają, że nie wytrzymali, gdy wykładowczyni chwyciła jednego z ich kolegów kilka razy pod paskiem. Otwartą ręką, wykonała kolisty ruch i mocno docisnęła nie tylko podbrzusze, gdzie wskazywała przeponę, bo student czuł jej rękę również na genitaliach.

Głośno powiedział na zajęciach, że nie podoba mu się taki sposób ich prowadzenia i przekraczanie granic nietykalności osobistej studentów.

Jego grupa - 10 osób - postanowiła zgłosić sprawę władzom uczelni.

Upomnienie

- Napisaliśmy wniosek o postępowanie dyscyplinarne - mówi jeden ze studentów, do którego dotarła "Wyborcza". Wrocławska AST zorganizowała mediacje. Tyle, że termin ustalono na wakacje, gdy większość studentów była poza Wrocławiem. Część z nich napisała więc oświadczenia, które odczytano w czasie pierwszego spotkania, prowadzonego przez dziekan wydziału lalkarskiego.


Po dwóch próbach nie doszło do ugody i sprawą zajęła się powołana przez uczelnię rzecznik dyscyplinarna, również z AST. - Ówczesne władze pytały tego studenta, czy mu się nie wydawało. Podkreślały, że to bardzo poważne zarzuty. Nam też mówiono: "czy aby na pewno tak było, zastanówcie się itd.". Szkoła chyba pierwszy raz się z czymś takim spotkała, że ktoś zgłosił nadużycia oficjalnie, i nie wiedziała totalnie, jak się w tym odnaleźć - opowiadają nam studenci.  

Postępowanie trwało prawie rok. Rzeczniczka dyscyplinarna zrobiła ze studentami wywiady, porozmawiała z panią B. i uznała, że nie trzeba zwoływać komisji dyscyplinarnej. Wykładowczyni dostała od uczelni upomnienie.

- Czy to adekwatna kara? To dla mnie bardzo dyskusyjne ze względu na to, że rzecznikiem była pani profesor z AST, która zna się z panią B. - komentuje jeden ze studentów.

- Czy to, co robiła pani profesor, było przekroczeniem granic? Zdecydowanie tak. Jest specyfika nauczania śpiewu, gdzie podstawą jest zadbanie o komfort studenta i jego rozluźnione ciało i niespinanie go, ale wszystko, co robiła pani B., dawało efekt zupełnie odwrotny - zaznacza.
Łapała za różne części ciała

Z relacji studentów wynika, że na zajęciach tego rocznika pani B. chwyciła za krocze także dwie studentki. Łapała też za inne części ciała. - To automatycznie spinało ciało, nie dawało żadnego efektu pozytywnego - opowiada jeden ze studentów i dodaje: - Wiadomo, że gdy ktoś uczy tego zawodu, czasami musi coś studentowi pokazać, tylko że gdy ona chciała mi pokazać, którą część ciała mam spiętą i którą powinienem rozluźnić, potrafiła podejść znienacka i ścisnąć tak mocno, że to bolało.

Wykładowczyni - zdaniem studentów i absolwentów - nigdy nie ostrzegała o tym, że chce kogoś dotknąć. - Pani B. miała swoją metodę pokazywania człowiekowi, gdzie przepona znajduje się w trakcie śpiewu. Śpiewaliśmy przodem do lustra, pani B. podchodziła od tyłu i łapała za podbrzusze. Jeśli zdarzyło jej się złapać za krocze, to brałem to za przypadek. Raz podeszła i położyła mi ręce na podbrzuszu i szepnęła do ucha "rozluźnij się". Wtedy się zaśmiałem, a ona wyrzuciła mnie z zajęć - wspomina absolwent AST we Wrocławiu, dziś aktor współpracujący z jednym z wrocławskich teatrów.
Zastraszanie i obrażanie

Zajęcia z panią B. studenci nazywają koszmarem. "Wielokrotnie podnosiła głos, zastraszała, obrażała”. Miała mówić: "nie lubię takich ludzi jak ty", "śpiewasz jak obrzygana sierota".

- Dużo było agresji słownej - wydzierania się, gdy student nie potrafił czegoś zrobić. Pani B. potrafiła do jednej z naszych szczupłych koleżanek powiedzieć, że wygląda, jakby wyszła z obozu koncentracyjnego. Do kolegi, który słabiej radził sobie ze śpiewaniem, wykrzykiwała: "do kur… nędzy, kto cię przyjął do tej szkoły". Wychodziła ostentacyjnie, jak on śpiewał, i trzaskała drzwiami - opowiada jeden ze studentów, który był "pupilem" pani B.

Bo wykładowczyni takich miała. Lubiła studentów potrafiących dobrze śpiewać, gnębiła natomiast tych, którym szło gorzej. - Ja byłem przez nią chwalony, ale byłem też świadkiem wszystkich tych niepokojących sytuacji dotyczących moich kolegów - wspomina student-pupil.

- Poprzednie roczniki nas ostrzegały. Mówiły, jak bardzo specyficzna jest to kobieta i że najlepiej przed jej zajęciami wyobrazić sobie, że wchodzi się do szpitala psychiatrycznego, wtedy jest łatwiej przetrwać - wspominają studenci.
"Przemocowy pedagog"

O sposobie, w jaki pani B. prowadziła zajęcia, mówią studenci różnych roczników. - Pani Barbara jest bardzo przemocowym pedagogiem. Miałem wrażenie, że krzyk to jej główny sposób komunikacji ze światem. Krzyki, obrażanie personalne były na porządku dziennym. Wyzywała nas od idiotów i głupków. My to sobie tłumaczyliśmy tym, że ona po prostu taka jest - mówi "Wyborczej" obecny aktor, który z panią B. zajęcia miał przez dwa lata.


Nie był w grupie pupili. - Na jednym z pierwszych zajęć, gdy zacząłem śpiewać rozgrzewkę, przez kolejne 40 minut próbowała udowodnić mi, że się nie nadaję, że nie przetrwam tego roku. Szkołę ukończyłem z wyróżnieniem, więc troszkę zagrałem jej na nosie.

W dzień zajęć specjalnie wstawał wcześniej i robił rozgrzewkę. Wszystko z obawy przed zajęciami. - Metody pracy pani B. kojarzyły mi się z pozostałościami ruskich metod edukacji artystycznej. Wielu z nas wychodziło mokrych od potu po tych zajęciach, mimo że nie były to zajęcia fizyczne - wspomina aktor.

Do dziś boi się śpiewać. - Nie chcę wyrokować, że jest to spowodowane przez panią B., ale sądzę, że te metody przemocowe mogły na to wpłynąć - mówi.
"Wzorcowy mobbing"?

"Zajęcia z panią B. wspominam jak najgorszy koszmar; zawsze myślałem o nich pełen poczucia lęku i niepewności. Pojęcie mobbingu nie było mi wtedy znane (zacząłem studia w 1997), ale dopiero teraz zrozumiałem, że ta pani stosuje mobbing wręcz wzorcowo. Te dwadzieścia minut co tydzień pełne było wyzwisk, poniżania psychicznego, porównywania do innych kolegów (którzy byli przystojniejsi, lepiej śpiewali itp., itd.). Pani B. nie przebierała w słowach. Kiedyś na zajęciach pod wpływem stresu rozpłakałem się jak dziecko i wybiegłem z sali. Opiekun roku kazał mi panią B. przeprosić i tak się to skończyło. Poszedłem na następne zajęcia z goździkiem wypiwszy uprzednio butelkę neospasminy".

"<<zajęcia>> indywidualne z prof. B. polegały na rozśpiewce po której następowało wytykanie mi wszystkich przywar - niezwiązanych z zajęciami. Jedynymi metodami pracy pani B. był krzyk i mobbing. Nie było w mojej grupie studenta, który nie bał się wchodzić do jej sali".  

To kilka komentarzy z anonimowych ankiet, które zebrała Alina Czyżewska, aktorka związana z Pogotowiem Prawnym Kultury Niepodległej, członkini sieci obywatelskiej Watchdog Polska.  

Studenci w tych ankietach piszą też, że pani B. "nie potrafiła wytłumaczyć zagadnień, wyrażała się z pogardą w stosunku do mniejszości (etnicznych, rasowych, seksualnych itp.), łamała granice bliskości (dotykanie studentów bez ich zgody)".

Wspominają, że w ankietach oceniających wykładowców wpisywali zarzuty wobec wykładowczyni od techniki wokalnej, jednak nikt z władz uczelni nie reagował. "Owe ankiety stanowiły natomiast następne powody mobbingu i znieważania podopiecznych. Czasem miało miejsce nawet cytowanie całych zdań z naszych ankiet, które miały być anonimowe".
Przemoc jako norma


Alina Czyżewska: - Jestem aktorką, znam to środowisko i mechanizmy, które w nim działają. Przemoc jest tu tak bardzo powszechna, że jest niezauważalna i traktuje się ją jako normę. Jest mnóstwo mitów i legend na temat tego zawodu, które dają pole do nadużyć: że nie ma granic, że tu trzeba się poświęcić, bo aktorstwo jest inne niż reszta świata, a aktor ma się nie wstydzić, musi się poddać mistrzowi itd.   
AST: To był konflikt

W Akademii Sztuk Teatralnych powiedziano nam najpierw, że na nasze pytania postara się odpowiedzieć rektor Dorota Segda. Po pięciu dniach od wysłania pytań mailem dostaliśmy informację z sekretariatu, że na pytania odpowie jednak dziekan wydziału lalkarskiego, dr hab. Ewelina Ciszewska.

Nie odpowiedziała na pytania dotyczące trwającego latami przemocowego sposobu prowadzenia zajęć przez wykładowczynię B. Nie wyjaśnia też, dlaczego nie zdecydowano się na powołanie na uczelni komisji dyscyplinarnej.   

Sprawę nazwała "konfliktem" studentów z wykładowczynią. "Na wniosek studentów zostało wszczęte postępowanie wyjaśniające sprawę. Zgodnie z regulaminem rektor powołała rzecznika dyscyplinarnego, który po wielu wywiadach ze studentami i pedagogiem ocenił przewinienie pedagoga jako niezamierzone przekroczenie i zalecił udzielenie przez rektor upomnienia" - napisała dr hab. Ciszewska.

Dodała, że rektor Segda odbyła rozmowę upominającą, podczas której Barbara B. zobowiązała się zmienić metody pracy, które - "ponieważ przekraczają intymność studenta - są niedopuszczalne". "Jednocześnie uzgodniono rychłe odejście pedagoga z uczelni. W AST wprowadzono Regulamin etyki i powołano instytucję rzeczników d.s. Etyki - osoby najwyższego zaufania na uczelni (zaproponowane przez samych studentów)" - dodała w mailu pani dziekan Ciszewska.
Sprawa w sądzie

Barbara B. nie pracuje już na AST. Odeszła na emeryturę. Poinformowała, że nie chce rozmawiać o zarzutach studentów wobec niej. Stwierdziła tylko, że w życiu nie jest tak, że wszyscy nas lubią i że zawsze są osoby zadowolone z kontaktów z nami, jak i takie, które "często nie dorastają do studiów i nie są w stanie sprostać", a w mediach robi się potem niepotrzebna wrzawa.

Była wykładowczyni pozwała do sądu o zniesławienie studenta, który pierwszy głośno zaprotestował przeciwko jej metodom. Odbyła się na razie jedna rozprawa.

Zaloguj się i czytaj dalej za darmo

Zalogowani użytkownicy mają nieograniczony dostęp do wszystkich artykułów na e-teatrze.

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Tytuł oryginalny

Zastraszanie i molestowanie na Akademii Aktorskiej. Studenci: "Byliśmy dotykani w miejsca intymne"

Źródło:

„Gazeta Wyborcza - Wrocław”

Link do źródła

Wszystkie teksty Gazety Wyborczej od 1998 roku są dostępne w internetowym Archiwum Gazety Wyborczej - największej bazie tekstów w języku polskim w sieci. Skorzystaj z prenumeraty Gazety Wyborczej.

Autor:

Joanna Urbańska-Jaworska

Data publikacji oryginału:

17.03.2021

Wątki tematyczne