Michał Zadara wraca na scenę Teatru Polskiego po pamiętnych Dziadach – i wraca już jako dyrektor. Na swoją pierwszą premierę w tej roli wybiera teksty Olgi Tokarczuk. To pierwsza inscenizacja prozy noblistki w historii Teatru Polskiego we Wrocławiu – mieście szczególnie bliskim autorce. Spektakl składa się z dwóch utworów ze zbioru Opowiadania bizarne: rozwibrowanej Prawdziwej historii i równoważącego ją Pasażera. Prapremiera już 7 listopada.
Joanna Degler: Twoje założenia na dyrekcję – klarowność i moc – widać tu wyraźnie?
Michał Zadara: Tak. Klarowność to czystość obrazów, jasna struktura i czytelny przebieg: wiemy, że bohater w dużym mieście traci dokumenty, telefon, ubranie, goni go policja, nie może udowodnić, kim jest, szybko z szanowanego profesora staje się nikim. Moc to intensywność doznania, gwarantowana m.in. grą aktorską.
Dlaczego Tokarczuk?
Prawdziwa historia wydała mi się niezwykła, gdyż to ciąg zwrotów akcji, zaskoczeń, pospieszny rytm, ale to opowieść, która kończy się źle. Dołożyliśmy więc krótkiego Pasażera, który ustawia spektakl w innym tonie. Tokarczuk mówi, że to opowiadanie „zwraca nas ku sobie”, uwspólnia historię.
Mówisz o adaptacji bez skrótów – słowo po słowie. To rygor czy wolność?
Jedno i drugie. Chciałem zobaczyć, jak język Olgi Tokarczuk zafunkcjonuje w całości w teatrze. Dosłownie inscenizuję to, co autorka napisała – słowo po słowie, jak dramat. Wiadomo natomiast, że nie jest to tekst napisany na scenę, więc siłą rzeczy wyjdzie z tego oryginalna teatralna formuła.
Bizarne – czyli jakie?
Tokarczuk relacjonuje rzeczy dziwne, ale w tych dwóch opowiadaniach bez nadprzyrodzoności. To, co wniosła do rozmowy o literaturze, to namysł nad narratorem/narratorką. W spektaklu to aktor/ka-narrator/ka jest w centrum i tworzy ze swojej wyobraźni cały świat, a to przemawia do widzów.
Przenosiłeś już na scenę Księgi Jakubowe i Biegunów. Jest coś powracającego w prozie Tokarczuk, co starasz się uchwycić w teatrze?
Jest dużo smaków Tokarczukowych w tym spektaklu. Często mówię na próbach – o, to jest bardzo Tokarczukowe, to trzeba zapamiętać, to trzeba wydobyć. Na przykład Marian Czerski w czasie spektaklu biega na bieżni, to ma swoją sensualność. I to jest bardzo Tokarczukowe. Ona lubi opowiadać o ludziach, którzy mają swoją biografię zapisaną w ciele. Marian to ma. Poza tym myślę, że ważne jest traktowanie sytuacji jako rodzaju laboratorium, przyglądanie im się ekstremalnie blisko. Patrzenie na mikrokosmos rzeczywistości, w której szczegóły opowiadają nam całość obrazu. Każde z jej opowiadań to taka lekcja anatomii. Wchodzi w niepowtarzalne, jednostkowe życie, które jednak nabiera jakichś modelowych cech.
Aktorzy, których zaprosiłeś do współpracy przy tym spektaklu, to osoby znane ci z pracy nad legendarnymi już dziś Dziadami – czy to był klucz wyboru?
Zależało mi, żeby pracować z ludźmi, którzy nie będą musieli się mnie uczyć i których ja nie będę musiał się uczyć. Kontynuujemy naszą współpracę z poprzednich odsłon mojej reżyserii w Teatrze Polskim, przy Dziadach, i to jest dobre – daje zaufanie, szybkość reakcji i odwagę w ryzyku.
Aktor – postać czy opowiadacz?
Pracujemy blisko tradycji teatru epickiego: aktor bywa „w środku” i „z boku”, może nawet spierać się z akcją. Sednem jest opowieść, nie popis reżysera. To uruchamia wyobraźnię.
„Musisz pamiętać, że to jest prawdziwa historia” – powiedziała ci autorka. Jak to rozumiesz?
„Z życia wzięte” – jak w literaturze sensacyjnej, która nie ucieka od makabry. Autorka pyta, co ta historia mówi o nas i o cienkiej warstwie stabilnej codzienności, którą potrafi naruszyć przypadek.
Na koniec – zaproszenie dla widzów.
Sens tego, co robimy, domyka się, a może właśnie nie domyka, tylko uwalnia się w spotkaniu z widzami. Tyle wersji spektaklu, ile spojrzeń.
Olga Tokarczuk, „Prawdziwa historia” – Teatr Polski we Wrocławiu, reż. Michał Zadara
Obsada: MONIKA BOLLY, MARIAN CZERSKI, JAKUB GIEL, MARIUSZ KILJAN, EDWIN PETRYKAT