Marszałek Cezary Przybylski przyznał, że dyrektorka Opery zawiodła zaufanie i naruszyła prawo. Ale dyrektorka twierdzi, że to kłamstwo rozpowszechniane przez "Wyborczą".
Aż siedem miesięcy czekaliśmy na potwierdzenie przez kontrolerów marszałka informacji "Gazety Wyborczej", że Mariusz Kwiecień nie jest dyrektorem artystycznym Opery i nie wiadomo, na jakiej podstawie wyliczono mu honorarium w wysokości 65 tys. zł miesięcznie, czyli prawie 3 mln zł za 4 sezony.
"Opera nie dopełniła obowiązków w zakresie rozpoznania rynku i ustalenia wartości szacunkowej wynagrodzenia" - napisali kontrolerzy marszałka. Stwierdzili również, że dyrektorka działała niezgodnie z przepisami ustawy Prawo zamówień publicznych, ustawy o finansach publicznych oraz z przepisami statutu i regulaminu organizacyjnego Opery Wrocławskiej.
Opera Wrocławska. Jak to było z zatrudnieniem Kwietnia
Mariusz Kwiecień powinien zostać powołany przez zarząd województwa na stanowisko dyrektora artystycznego. Ale nie został, bo wtedy podlegałby ustawie kominowej i nie miałby szans na zarabianie 3-4 razy tyle co inni dyrektorzy artystyczni w polskich teatrach operowych. Podpisał więc jako firma kontrakt na świadczenie usług artystycznych, a Ołdakowska pozwoliła mu na używanie tytułu dyrektora artystycznego.
To jawne obejście przepisów, narażające budżet województwa na stratę co najmniej 300 tysięcy złotych rocznie.