Stały felietonista szacownego tygodnika musi nie mieć weny, skoro za temat kolejnego tekstu obrał swoją dyrekcyjną osobę. Od razu też stracił ostrze dowcipu, bo sarkazm władzy słabo nadaje się na felieton. Ale myślę, że ten tekst nie powinien się zmarnować - o tekście Jana Klaty pisze na swoim blogu Wojciech Majcherek.
"Przez okrągłe pół roku przyglądałem się dyrektorskim okiem obrotom ciał niebieskich - i zgodnie z poczynioną 2 stycznia obietnicą - musiałem wyciągnąć wnioski. Wszyscy dostali szansę. Nie każdy ją wykorzystał. Z paroma osobami trzeba się rozstać, dać im poszukać szansy gdzie indziej. W Polsce jest jeszcze dużo placówek artystycznych, na tyle różnorodnych, aby znaleźć coś dla siebie. Niekoniecznie w Starym Teatrze. Niekoniecznie w Krakowie. Nie tylko futbol jest okrutny. Etat - to ja. Oświadczył dwudziestokilkuletni artysta i udał się do sądu. Jego prawo. Mentalność roszczeniowa. Jest przecież od paru lat w tym teatrze, pensję regularnie pobierał 'za gotowość', ba!, przemazywał się przez scenę, zdążył się przyzwyczaić do myśli, że dożywotnio. Odwyk jest bolesny." Tak oto w felietonie w "Tygodniku Powszechnym" dyrektor Starego Teatru w Krakowie, Jan Klata, ujawnia kulisy trudnych decyzji personalnych. Stały felietonista szacownego