EN

20.06.2022, 09:48 Wersja do druku

Wobec chaosu - przytulenie

„Zamroz" Katarzyny Pawłowskiej i Macieja Adamczyka w reż. autorów w Teatrze Porywacze Ciał w Poznaniu. Pisze Adam Domalewski w portalu Teatrologia.info.

fot. mat. teatru

Na przypadające w tym roku trzydziestolecie swej działalności Teatr Porywacze Ciał przygotował spektakl Zamroz, składający się z fragmentów kilku wcześniejszych przedstawień. Już sam ten fakt warty jest dostrzeżenia i docenienia. Jaki inny teatr byłby w stanie zaprezentować coś podobnego? Porywacze w czasie swego istnienia oczywiście także przeżywali różnego rodzaju metamorfozy i zakręty, niemniej ciągłość artystycznej formuły, w jakiej trwają Katarzyna Pawłowska i Maciej Adamczyk, budzi szacunek i podziw.

Poznańscy twórcy wykorzystali czas pandemii – podobnie jak inne teatry – by przypomnieć o sobie w sieci. Dokonali wówczas swoistego podsumowania własnej działalności. W sensie czysto dokumentacyjnym i historycznym dużo szerszą niż Zamroz prezentację dorobku Teatru Porywacze Ciał zapewnia bowiem czteroczęściowy, trwający w sumie trzy i pół godziny dokument Życie i pasja, zrealizowany w 2020 roku i opublikowany w serwisie YouTube. Na materiał ten składają się zarówno wspomnienia obejmujące istnienie Teatru Porywacze Ciał od samych jego początków, datowanych na rok 1992, jak i fragmenty filmowych rejestracji archiwalnych spektakli, w tym legendarnych przedstawień: Psy (1993), Świnie (1995), I love you (1996) i Technologia sukcesu (1998).

To naprawdę znakomity materiał pełen nie tylko barwnych opowieści, ale dający także wyobrażenie na temat twórczej drogi duetu Pawłowska-Adamczyk. Niewątpliwie głównym wyznacznikiem ewolucji Porywaczy Ciał jest ciągła chęć eksperymentu, poszukiwanie nowych form ekspresji i środków aktorskiego wyrazu. Pozostając zawsze tzw. teatrem alternatywnym, twórcy wzbogacali swoje przedstawienia o formy muzyczne i lalkarskie, po roku 2000 do ich repertuaru weszły też przedstawienia plenerowe i monodramy. Porywacze chętnie sięgnęli po język perfomansu (na przykład w More Heart Core z 2009), wcześniej w poszerzonym składzie jeden jedyny raz zabrali się też za sceniczną adaptację literatury (w 2004 roku na scenariusz Tajemnicy złożyły się fragmenty opowiadań Witolda Gombrowicza). Ich ostatnie wspólne przedstawienia to Humanicana z 2017 i o rok późniejsze Zrobie co zechce, w którym wcielili się w ubraną na ludowo parę, humorystycznie odnosząc się (nie tylko) do chłopskiej tematyki.

Gdy do niezmordowanej energii i zmienności tego zespołu dodać szeroko zakrojoną działalność warsztatową (wielu młodszych adeptów teatru wypowiadających się w Życiu i pasji podkreśla talent pedagogiczny duetu), duże poczucie humoru, stanowiące stały element kreacji scenicznej Porywaczy Ciał, oraz specyficzną postawę wobec teatru i świata, okaże się, że mamy do czynienia z teatralnym zjawiskiem przyćmiewającym swym znaczeniem wielu uznanych twórców związanych ze stałymi scenami repertuarowymi. Jednocześnie przyznaję, że sam do takiego wniosku doszedłem dopiero ostatnio – może to kwestia stosunkowo rzadkiej możliwości oglądania przedstawień w wykonaniu Pawłowskiej i Adamczyka? W każdym razie działalność Porywaczy na pewno zasługuje na większą uwagę widzów oraz krytyki tzw. głównego nurtu.

Moment, który dokumentuje Zamroz, niewątpliwie ukazuje zespół z nieco już inną energią – nie znajdziemy tu zadziorności i teatralnej intensywności cechującej niektóre dawniejsze osiągnięcia teatru. Jednak ta nowa odsłona prezentuje się nadal atrakcyjnie, choć w tej chwili punkty ciężkości wydają się spoczywać w innych miejscach. Porywacze nadal eksplorują temat chaotyczności świata, ale ich sceniczna obecność wydaje się teraz bardziej powściągliwa, czasem wręcz wyciszona. Jest to z pewnością oznaka swoistej dojrzałości. Tandemowi z takim doświadczeniem dojrzałość ta nie tylko nie szkodzi, ale też zwyczajnie przystoi.

Zamroz rozpoczyna się i kończy bezpośrednim zwrotem do publiczności. Aktorzy ubrani w zabawne, „kosmiczne” stroje – zapewne nawiązujące do genezy nazwy ich teatru, czyli filmu science-fiction Philipa Kaufmana z 1978 Invasion of the Body Snatchers – z dzwoneczkami w rękach, opisują siebie jako przybyszów z innej galaktyki, którzy tylko chwilowo, na zasadzie „użyczenia”, przybrali swe ziemskie powłoki. Ta odrealniona perspektywa służy oczywiście zbudowaniu metateatralnego przekazu – twórcy wprost dziękują publiczności za to, że towarzyszy im w przedziwnej artystycznej drodze. Wyznają też, że są dzięki niej naprawdę szczęśliwi.

W dalszej części oglądamy ciąg scen zaczerpniętych z wcześniejszych przedstawień Porywaczy Ciał. Scena pozostaje całkowicie pusta, pozbawiona jakiejkolwiek scenografii; Pawłowska i Adamczyk wykorzystują jedynie dwie kulisy, za którymi od czasu do czasu na zmianę znikają. Przez cały spektakl oboje mają na sobie te same, nieco niepoważne kostiumy – między innymi dzięki nim stale wyczuwalny jest charakterystyczny dla tego duetu, nienachalny humor. Humor zapewniają jednak nade wszystko absurdalne sytuacje sceniczne, w których kreowaniu (niemal wyłącznie prostymi aktorskimi środkami) są Porywacze Ciał mistrzami. Formuła spektaklu wymusza częste transformacje odgrywanych postaci. Oglądamy więc aktorów w dziecięcych wcieleniach Balbinki i Ptysia, a za chwilę są już klaunem i wampirem. Część scen prezentowana jest solo, a częste zmiany sytuacji scenicznych sprawiają, że ani przez chwilę nie jest nudno. Urozmaicone są też środki i techniki aktorskie, którymi operują Porywacze Ciał. Czasem wykorzystują głos z teatralnego offu – wówczas ich gra zbliża się do pantomimy. Kiedy indziej otrzymujemy solidną dawkę dramatycznego teatru, z wyrazistą grą świateł, długimi dialogami i zmianami nastrojów. We wszystkich wcieleniach czuć jednak żywioł bezpretensjonalnej teatralnej zabawy – i nie jest to absolutnie uwaga, która ma infantylizować to przedstawienie.

Zwłaszcza że zabawa u Porywaczy Ciał zawsze ma swój rewers, dużo poważniejszą – ciemną, chciałoby się powiedzieć – stronę. Moją uwagę przykuł pewien niespodziewany wspólny rys, wyłaniający się z kolejnych scen pochodzących z osobnych w końcu przedstawień. Chodzi mianowicie o pewien rodzaj bezradności bohatera tego teatru w zderzeniu z rzeczywistością. Co ciekawe, ta krępująca, ale odważnie ukazywana nieporadność zwykle dotyczy postaci kreowanych przez Adamczaka, które są zalęknione, samotne, zdziwaczałe, czasem wręcz na granicy choroby psychicznej.

Taki jest bohater bezskutecznie oczekujący na przesłuchanie z monodramu Very, noszący w walizce zdjęcia z Brucem Lee, taki jest też uczestnik rozmowy w studiu telewizyjnym z Partytur rzeczywistości (nałogowy rozpalacz ognisk „nadjeziornych”) oraz wreszcie mężczyzna biorący udział w warsztatach z rozpoczynania dnia (uczący się trzymać filiżankę z kawą, trenujący uśmiech – „byleby nie za bardzo”…). Kolejne wcielenia Adamczaka ujawniają więc, zwykle rozciągniętą do rozmiarów absurdu, ale nadal przejmującą, bezradność i nieśmiałość nadwrażliwego mężczyzny w coraz bardziej przytłaczającym i niezrozumiałym dla niego świecie. Można wręcz odnieść wrażenie, że w tych scenach objawia nam się kolejne wcielenie Adasia Miauczyńskiego, bohatera serii Marka Koterskiego, nieco tylko mniej sfrustrowane, ale podobnie tragikomiczne.

Postaci kreowane przez Katarzynę Pawłowską wydają się z kolei silniejsze i bardziej zdecydowane. W prezentowanych w spektaklu Zamroz duetach to ona zwykle stara się jakoś postawić na nogi i wesprzeć zdezorientowanego partnera, to ona dyryguje nim i potrząsa, przynajmniej dopóki sytuacja nie wymknie się spod kontroli. Niemal we wszystkich kolejnych wcieleniach to postać żeńska jest bardziej zadziorna, a także lepiej odnajduje się w rzeczywistości – myśli bardziej trzeźwo i wykazuje się większym zdecydowaniem. Czyżby Porywacze Ciał – świadomie? nieświadomie? – odzwierciedlali tym samym gwałtownie zmieniające się obyczaje i stosunki społeczne między płciami? A może za wszystkim zwyczajnie stoi poczucie humoru?

Tak czy owak jubileuszowy Zamroz jest świadectwem głębokiej teatralnej wrażliwości – oraz wrażliwości na świat w ogóle. Pawłowska i Adamczyk proponują teatr, który jest nieco eskapistyczny, ale nie można go na pewno nazwać zobojętniałym czy hermetycznym. Twórczość sceniczna Porywaczy Ciał stanowi swego rodzaju antidotum na wszechotaczający chaos, którego źródła w ich spektaklach zostają przynajmniej częściowo rozpoznane. Jednym z najbardziej niepokojących powodów narastania chaosu okazuje się sam język – zapętlający się w futurystycznych metaforach, zmierzający w kierunku absurdu, z trudem służący komunikowaniu się. Innym bolesnym tematem wypływającym z przedstawienia jest międzyludzka nieufność – strach przed bliskością i drugim człowiekiem. Teatr okazuje się więc laboratorium, w którym przyglądamy się wspomnianym problemom, a jednocześnie pełni funkcję bezpiecznej przystani. I ta twórcza postawa Porywaczy jest wiarygodna, choćby dlatego, że przypieczętowana wieloletnią wspólną pracą i ciągłym rozwojem.

Wspomniane lęki i ograniczenia związane z kondycją bohaterów powodują, że chciałoby się ich już tylko przytulić. I faktycznie – na końcu spektaklu następuje wymiana serdeczności i uścisków z publicznością. Czy to dziecinne? Nieprofesjonalne? Porywacze Ciał nie wstydzą się dziecięcych emocji, rekwizytów, zabaw i wyobrażeń. Można wręcz powiedzieć, że starają się znaleźć w nich swoje schronienie. Nie należy im w tym przeszkadzać.

Tytuł oryginalny

WOBEC CHAOSU – PRZYTULENIE

Źródło:

„Teatrologia.info”

Link do źródła

Autor:

Adam Domalewski

Data publikacji oryginału:

16.06.2022