Rzadko zdarza się, by znać dokładnie dzień, w którym miało się okazję poznać danego człowieka. Przeważnie moment zawarcia znajomości ginie gdzieś pośród innych wydarzeń, zostają w pamięci okoliczności, a czas pamięta się „mniej więcej”. Mam to szczęście, że dzięki dedykacji z datą, którą Witold Sadowy wpisał mi w swojej pierwszej książce: „Teatr, plotki, aktorzy. Wspomnienia zza kulis” – wiem dokładnie od kiedy miałem zaszczyt znać Witolda Sadowego. Dniem zawarcia znajomości był 6 października 1999 roku. A miejscem – nie istniejąca już restauracja „Ambasador” w Alejach Ujazdowskich.
Ale wszystko zaczęło się dużo wcześniej. Wspomnianą książkę pana Witolda kupiłem kilka miesięcy przed poznaniem Go, jako już interesujący się teatrem i kinem nastolatek i rzuciłem na półkę do przeczytania „na później”. Zabrałem ją ze sobą na ferie zimowe w lutym 1999 roku, jadąc do babci, do Wesołej, wówczas jeszcze miejscowości podwarszawskiej, dziś będącej już dzielnicą Warszawy. Zaraz na samym początku ferii rozłożyła mnie ciężka grypa. Planowany zimowy wyjazd do Wilna okazał się niemożliwy, a ferie przedłużyły mi się o tydzień. I to wtedy, jako rekonwalescent, przeczytałem ową książkę. A ściślej – pochłonąłem. Pamiętam jak dziś, że zacząłem ją czytać bardzo późnym wieczorem, żeby zobaczyć „co to w ogóle jest”. I gdyby nie to, że po grypie brakowało mi sił, przeczytałbym ją jednym tchem. Zgasiłem światło, gdy senność już niemal odbierała mi przytomność, a pierwszą rzeczą, którą zrobiłem z samego rana następnego dnia – było doczytanie książki. Sposób, w który Witold Sadowy pisał o teatrze, liczba nazwisk, którymi sypał jak z rękawa – zafascynowały mnie. Zapragnąłem koniecznie poznać autora. Telefon do pana Witolda dał mi Henryk Łapiński. Zadzwoniłem niepewny, jak starszy ode mnie o ponad 60 lat człowiek w ogóle zareaguje na moją chęć spotkania się z Nim. Nie znałem jeszcze wówczas Jego wielkiej życzliwości, która sprawiła, że nie tylko się ze mną spotkał, ale wręcz pozwolił, bym dzwonił do Niego, gdy tylko będę chciał lub potrzebował o coś zapytać. Przez ponad 20 lat znajomości korzystałem z tego pozwolenia nader często. Miałem szczęście bywać w domu pana Witolda, pisać o Jego jubileuszach i promocjach Jego książek.
Gdy zacząłem publikować pożegnania zmarłych aktorów i innych artystów związanych z Teatrem Żydowskim, w którym pracowałem przez wiele lat, któregoś dnia pan Witold powiedział mi, że chciałby, abym został Jego następcą w pisaniu pożegnań i wspomnień. Odebrałem to jako wielki zaszczyt, ale powiedziałem Mu natychmiast, iż postaram się, jednak moje znajomości w porównaniu z Jego znajomościami są tak niewielkie, że nie wiem, czy sprostam. Późnym latem 2017 roku znalazłem nekrolog aktora Leona Łochowskiego. Zadzwoniłem do pana Witolda, aby przekazać Mu tę wiadomość. Jakież było moje zdumienie, gdy kilka dni później znalazłem na e-teatrze w pożegnaniu Łochowskiego takie zdanie: „Tę smutną wiadomość przekazał mi kilka dni temu Rafał Dajbor, któremu już za życia oficjalnie przekazuję pałeczkę po mnie i zobowiązuję do pisania wspomnień”. Natychmiast wziąłem telefon i zadzwoniłem do Witolda Sadowego, aby podziękować Mu za te słowa. Dzwoniłem na komórkę, zatem „wyświetliłem się” na telefonie pana Witolda, wiedział więc, że to ja dzwonię. Gdy odebrał, zanim jeszcze zdążyłem powiedzieć „dzień dobry”, usłyszałem Jego śmiech, a potem słowa: „czytał pan, panie Rafale, no, to teraz się już pan nie wymiga”. Panie Witoldzie – obiecuję się nie wymigiwać!
Teatralna kariera Witolda Sadowego miała się rozpocząć od zaczęcia studiów aktorskich 7 września 1939 roku. Z oczywistych powodów – nie zaczęła się wtedy. Debiutował 8 maja 1945 roku rolą Florisa w „Burmistrzu Stylmondu” w reżyserii Ryszarda Wasilewskiego w Teatrze Powszechnym na warszawskiej Pradze, wchodzącym w skład Miejskich Teatrów Dramatycznych. Do 1988 roku pracował w teatrach warszawskich: Polskim, Nowym, Młodej Warszawy, Klasycznym i Rozmaitości. Króciutko występował także w Teatrze Studio, a gościnnie – w Teatrze Ateneum. Film nie korzystał zbyt często z Jego talentu, choć zagrał dwie pamiętne role epizodyczne: pierwsza z nich to skrzypek-konfident w „Zakazanych piosenkach” Buczkowskiego. Była to jedna z niewielu postaci, które wryły mi się w pamięć gdy oglądałem ten film jako dziecko. Grana cały czas tyłem do kamery i nawet po zabiciu przez żołnierzy podziemia przewracająca się tak, by twarz pozostała do końca niewidoczna. Miałem może 10 lat gdy widziałem „Zakazane piosenki” po raz pierwszy i właśnie ta postać na długo została mi w głowie. Druga – to żołnierz udający Hitlera w oflagu, w którym siedzi Piszczyk w „Zezowatym szczęściu” Munka. W scenie, w której podejrzewający Piszczyka o zdradę oficerowie proszą, by się za nimi wstawił „u swojego szefa”. Czyli właśnie Hitlera.
Karierę aktorską Sadowy zakończył w 1988 roku, mając już wówczas powtórnie otwartą karierę dziennikarską. Powtórnie – bo jeszcze przed wojną był redaktorem szkolnej gazetki w Gimnazjum Zgromadzenia Kupców. Pisanie wspomnień o zmarłych kolegach rozpoczął w „Życiu Warszawy” w 1985 roku, od pożegnania Toli Mankiewiczówny. Od tej pory nieprzerwanie pisał i teksty wspomnieniowe, i recenzje teatralne m.in. w „Stolicy”, „Skarpie Warszawskiej”, „Życiu na gorąco” i kilku innych tytułach prasowych, a przede wszystkim – w „Gazecie Stołecznej” i na wortalu e-teatr. Z czasem zaczął odnotowywać nie tylko zgony kolegów, ale i ich jubileusze pracy twórczej. Napisał siedem książek: „Teatr, plotki, aktorzy. Wspomnienia zza kulis” (1994), „Teatr. Za kulisami i na scenie” (1995), „Ludzie teatru. Mijają lata, zostają wspomnienia” (2000), „Czas, który minął” (2009), „A życie toczy się dalej” (2016), „Jedyne, co mi zostało: pamięć” (2018), „Przekraczam setkę” (2020). Z okazji wydania tej ostatniej uhonorowany został certyfikatem Biura Rekordów jako najstarszy polski autor książki. Ostatnia sztuka, którą zrecenzował to „Lily” w reżyserii Krystyny Jandy w OCH-Teatrze (tekst ukazał się na e-teatrze 26 lutego 2020). Ostatnim pożegnanym przez Sadowego aktorem był zaś zmarły 18 marca 2020 Emil Karewicz. Tekst o Nim ukazał się na wortalu 23 marca. Później stan zdrowia Witolda Sadowego nie pozwolił mu już na kontynuowanie pracy. Nieco wcześniej, z okazji setnych urodzin, TVP Kultura nakręciła o Nim program. Zadziwił w nim środowisko teatralne dokonując tam coming-outu. Stał się tym samym rekordzistą także i w tej dziedzinie – szybko bowiem okazało się, że jest najstarszym wyoutowującym się gejem w światowej historii środowisk LGBT. Aktywnie działał w strukturach ZASP-u, przyjaźnił się z obecnym prezesem Związku – Krzysztofem Szusterem. A w recenzjach, które pisał – bywał ostry i nie ukrywał, że niektóre zjawiska związane ze współczesnym teatrem uważa za szkodliwe. Był człowiekiem-instytucją. Wypowiadał się o aktorach i teatrze w wielu programach telewizyjnych, spotykał się z autorami książek, którzy umieszczali w nich Jego wypowiedzi.
Ostatnie chwile spędził w Domu Aktora Weterana w Skolimowie. Zmarł 15 listopada 2020 roku. Kochany Panie Witoldzie – żegnam Pana ze smutkiem, ale i z poczuciem, że przeżył Pan piękne i spełnione życie. Mam nadzieję, że jest Pan już teraz ze swoją rodziną, z ukochanym Jankiem i wszystkimi kolegami, z którymi dane było Panu pracować i przyjaźnić się. I dziękuję za naszą znajomość, która była dla mnie przyjemnością i zaszczytem.