- No trudno, nie umiem trzymać języka za zębami, zwłaszcza kiedy widzę, co się dzieje. W zamian na próbach w Teatrze Polskim słyszałem, że jestem nienormalny, chory, bo nie akceptuję rządów PiS i nowej dyrekcji. A ja nie byłem w stanie pogodzić się ze zwolnieniami kolegów i nie podawałem ręki tym, którzy nie byli z nimi solidarni - opowiada Wiesław Cichy, były aktor Teatr Polskiego we Wrocławiu.
Rozmowa z Wiesławem Cichym* Magda Piekarska: Jak pan się czuje jako winowajca? To przez pana Cezary Morawski musiał wypłacić sobie 22 tys. zł za przygotowanie roli Cavaliere Rippafratta w "Mirandolinie". Tak powiedział na spotkaniu z zespołem. Wiesław Cichy: Przewrotne pytanie. Z jednej strony jako artysta powinienem czuć się usatysfakcjonowany, bo ważne, że o mnie mówią, choćby mówili źle. Z drugiej i całkowicie serio: to obrzydliwe oszczerstwo. To nie było tak. A jak było? Bo przecież rzeczywiście zrezygnował pan z roli w "Mirandolinie" na kilka tygodni przed premierą. - Zrobiłem to z powodów artystycznych i ze względu na podział w zespole, który uniemożliwiał mi pracę. Przede wszystkim jednak po tym, jak z obsady zniknęli Bożena Baranowska i Edwin Petrykat, nie byłem w stanie znieść amatorstwa ludzi, z którymi przyszło mi pracować. W dodatku zrozumiałem, że reżyser jest kompletnie nieprzygotowany do zmierzenia z tekstem Petera