"Chciałem być" w reż. Michała Siegoczyńskiego w Teatrze Powszechnym w Łodzi. Pisze Dariusz Pawłowski w Dzienniku Łódzkim.
Krzysztof Krawczyk był artystą, któremu wystarczył mikrofon, by zawłaszczyć całą estradę i dyrygować publicznością wypełniającą po brzegi widownię. Teraz czyni to w jego roli Mariusz Ostrowski na scenie Teatru Powszechnego w Łodzi.
Prace nad spektaklem „Chciałem być” do tekstu i w reżyserii Michała Siegoczyńskiego zaczęły się w Teatrze Powszechnym jeszcze za życia Krzysztofa Krawczyka. Niespodziewana śmierć niezapomnianego wokalisty sprawiła, że termin prapremiery widowiska przesunięto na wrzesień. Odejście Krzysztofa Krawczyka, jak i początkowe napięcia pomiędzy „Powszechnym” a menagerem artysty wpłynęły zapewne nieco także na kształt samego przedsięwzięcia. Ujmującego hołdu dla tak mocno związanego z Łodzią piosenkarza. Ale i pytania o cenę, jaką płaci się za popularność.
"Chciałem być" w Teatrze Powszechnym
„Chciałem być” to czwarty tytuł zrealizowany przez Michała Siegoczyńskiego w Teatrze Powszechnym, łódzcy widzowie mogli więc się już przyzwyczaić do jego specyficznego teatralnego języka. Kulminacja ulubionych rozwiązań formalnych stosowanych przez artystę w nowym przedstawieniu może niektórych przyprawić o zawrót głowy. Wątki przenikają się niczym nitki w tkackim splocie, chronologia nie jest już tylko zaburzona, ale po prostu została wrzucona do miksera, postacie wysypują się całymi kartami książki telefonicznej, a niektóre grepsy (np. zazdrosna Ewa Krawczyk przerywająca uczuciowe wspomnienia męża) ponawiane są tak często, jak dziury na łódzkich ulicach. Autor zarazem, jak zwykle, bawi się językiem, szatkuje szyk zdań, dozuje napięcia w konstrukcji monologów i dialogów, co wymaga od widza uwagi bliższej słuchaniu melodii, odczytywania sensów nie tylko w relacjach pomiędzy bohaterami i treści sformułowań, ale również w tonacji, brzmieniu, natężeniu wypowiadanego przez aktorów ciągu słów. Pozostaje przy tym intensywnie przywiązany do tego, co napisał, bardziej obawiając się raczej - jak sądzę - zarzutów, iż coś z obfitej biografii bohatera spektaklu pominął, niż poczucia nadmiaru. Tymczasem, z jednej strony życiorys Krzysztofa Krawczyka jest tak złożony, iż i tak nie udało się wielu istotnych elementów pomieścić, a z drugiej „opiłowanie” przedstawienia z części „przywilejów” jakości pełnej świetnych sekwencji produkcji i tekstu Michała Siegoczyńskiego w żadnym stopniu nie zaszkodzi, a mogłoby wpłynąć na potoczystość całości i notoryczne utrzymanie zainteresowania widzów w najwyższym stanie skupienia.
Teatralna narracja Michała Siegoczyńskiego to jednocześnie olbrzymia rozpiętość gatunkowa - od komedii po dramat, zderzonych ze sobą często w jednej scenie. Tak bogata talia kart wymaga rasowego gracza, który będzie potrafił utrzymać ją w garści, oczarować patrzącego wszystkimi jej kolorami i wziąć lewę każdą z nich. Spektakl w Teatrze Powszechnym takiego artystycznego pokerzystę ma. Niemal nieschodzący ze sceny, charyzmatyczny Mariusz Ostrowski stworzył pełną, oszałamiającą, absolutnie mistrzowską kreację, zarówno od strony aktorskiej, jak i - co w przypadku tego przedstawienia ma znaczenie niebagatelne - wokalnej. Aktor staje się na scenie Krzysztofem Krawczykiem, by za moment wyjść z roli lub się do niej zdystansować; gra konkretnego muzycznego idola, by jednocześnie ukazać uniwersalną postać w szponach szołbiznesu. Uwodzi publiczność, cieszy się graniem, równolegle w mgnieniu oka sprawiając, że wzruszenie, zachwyt, smutek czy zaniepokojenie podchodzą do gardła; łzy lub ciepłego uśmiechu powstrzymać się nie daje. Ostrowski rozrywa ramy formy nałożone aktorom przez autora spektaklu, ale nie wbrew intencjom reżysera, tylko wzbogacając je o niepospolite pokłady indywidualności, szeroką gamę znaczeń i emocji. I jeszcze jak wspaniale, swobodnie, na różne sposoby śpiewa! - głosem swoim, bo przecież nie chodzi jedynie o Krawczyka naśladowanie, by co jakiś czas w tembr głosu piosenkarza idealnie trafić. To rola, z której emanują siła i wbijająca się w pamięć interpretacja, która gdyby zaistniała w ogólnopolskiej świadomości - na przykład poprzez kinowy ekran - stałaby się ikonicznym wizerunkiem Krzysztofa Krawczyka, wykreowanym nie przez Krzysztofa Krawczyka.
Pozostałym aktorom - co też jest charakterystyczne dla jego stylu - Michał Siegoczyński każe grać po kilka ról i zespół „Powszechnego” radzi sobie z tym znakomicie. Ewa Sonnenburg przeraża jako Ałła Pugaczowa; Filip Jacak porusza z podobną mocą jako Krzysztof Klenczon czy Krawczyk junior; mocno i wyraziście akcentuje swoje postaci Karolina Krawczyńska; efektownie zaznacza swą obecność Karolina Łukaszewicz, również, gdy jako matka Ewy Krawczyk ma grać farsę; swobodnie i porywająco przemieszcza się nawet pomiędzy płciami Diana Krupa; bawi się wizerunkami (Czesław Niemen) Jakub Kotyński; cymesikiem niejednoznaczności jest Andrzej Kosmala Artura Majewskiego, a Paulina Nadel jest świeża i przepyszna nawet, gdy autor w roli Ewy nie pozwolił jej ani na chwilę wyjść z sukienusi, bucików i minki niewinnej „dzidzibutki”. Bardzo dobre są przy tym kostiumy autorstwa Katarzyny Sankowskiej, nieco mniej udana jest jej scenografia. Świetną pracę, dodającą widowisku znaczeń i przestrzeni wykonują operatorki kamery - Ewa Borowska i Paula Wilczyńska.
Twórcy przedstawienia odważnie pokazują upadki i odrodzenia bohatera, spektakl iskrzy się pomysłami, może z powodu kontekstu, w jakim powstał niektórych kontrowersji unika - scena na przykład wymaga, by na bezgranicznie bajkowo przedstawionym rysunku miłości (tutaj Krzysztofa i Ewy Krawczyk) pojawiła się rysa...
Efekt jednak jest taki, że Teatr Powszechny ma w repertuarze kolejny hit, nie tylko dla publiczności festiwalu w Opolu czy Sopocie. I przebojowego Mariusza Ostrowskiego.