„Wielki Gatsby” Francisa Scotta Fitzgeralda w reż. Jakuba Roszkowskiego w Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie. Pisze Rafał Turowski na stronie rafalturow.ski.
Chcecie bajki – oto bajka! Smutno się co prawda kończy, ale przynajmniej nikt nie ściemnia, że wszystkie nasze marzenia się spełniają, a ta jest właśnie o tych niespełnionych. Mamy początek lata 1924 roku, świat wciąż otrząsa się po najkrwawszej z wojen, także i my jesteśmy gośćmi rezydencji Jaya Gatsbye’go na Long Island. Gra jazz, tańczą olśniewające panie i przystojni panowie, służba się uwija, żeby gościom niczego nie zabrakło, Gatsby wydaje się dobrze wiedzieć, czym jest radość życia…
Czy jednak piękne kobiety, ogromne pieniądze, wpływowi przyjaciele i wielka miłość pozwolą Gatsby’emu zapomnieć o koszmarze wojny? Czy też może - jego życie będzie biegło według własnego planu, przynosząc kolejne rozczarowania ludźmi i światem, a ów scenariusz napisał ktoś zupełnie inny i Gatsby’emu przyszło jedynie zagrać w nim jedynie epizod? Tak, ten spektakl jest TAKŻE opowieścią o teatrze, o rolach, które sobie wybraliśmy, o tych wyznaczonych i tych – w które przyszło nam się wcielić przypadkowo. O tym, że niekiedy bywamy służącymi, a czasem – bankierami (fantastyczna zabawa tintamareskami), i o tym – że grane przez nas przedstawienia kiedyś się skończą. Co się zatem wydarzy, gdy zapadnie kurtyna?
Spektakl jest znakomicie zagrany, pod każdym względem (brawa dla bandu!); trudno wyobrazić sobie w roli Jaya kogoś innego niż Dominika Strokę, świetnie w roli Nicka (i służącego) wypada nieziemsko także tańczący Karol Kubasiewicz, niepodobna oderwać wzroku od pięknych Aniołków – Wandy Skorny, Zuzanny Skolias-Pakuły i Dominiki Feiglewicz, a choreografia Urszuli Parol i kostiumy Mirka Kaczmarka są równorzędnymi bohaterami tego świetnego - bardzo nostalgicznego, a jednak zupełnie współczesnego - przedstawienia.