Tego, co stało się z płockim teatrem, tej ciszy, stagnacji i bezruchu po prostu nie da się wytłumaczyć. Nie ma sensu marzyć o kolejkach przed kasami, skoro na trzy dni przed premierą kasy są zamknięte, a do biura obsługi widza odsyła maleńka karteczka przylepiona na drzwiach. To już nie jest brak reklamy, to antyreklama, krzywda wyrządzona płockiej scenie, którą teraz bardzo ciężko będzie naprawić - komentuje Milena Orłowska w Gazecie Wyborczej - Płock.
Z osobą odpowiedzialną za płocki teatr - dyrektorem Markiem Mokrowieckim - "Gazeta" rozmawiała kilka razy: na rok, pół roku, miesiąc, dwa tygodnie przed startem wyremontowanego budynku, prawdziwego cacka, w którym można zdziałać cuda. Dyrektor zapewniał, obiecywał, uspokajał, że szansy nie zmarnuje. Na kilka dni przed dniem zero z wielką przykrością muszę stwierdzić, że nie tyle ją zmarnował, co zaprzepaścił, i to z kretesem. Lepszą promocję mają powiatowe domy kultury. O dyskotece w Blichowie trąbią porozlepiane w całym mieście kolorowe plakaty. Bardziej urozmaicone są propozycje byle kawiarni artystycznej. Tego, co stało się z płockim teatrem, tej ciszy, stagnacji i bezruchu po prostu nie da się wytłumaczyć. Nie ma sensu marzyć o kolejkach przed kasami, skoro na trzy dni przed premierą kasy są zamknięte, a do biura obsługi widza odsyła maleńka karteczka przylepiona na drzwiach. To już nie jest brak reklamy, to antyreklama, krzywda wyr