"Danton" wg scen. Konrada Hetela w reż. Radosława Stępnia w Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie. Pisze Piotr Gaszczyński w Teatrze dla Wszystkich.
Danton w reżyserii Radka Stępnia to skondensowane w swojej treści i formie przedstawienie, traktujące o konflikcie jako nieodzownym elemencie rozwoju myśli, idei, cywilizacji. Za egzemplifikację tejże tezy służy trzech bohaterów: Robespierre (Dominik Stroka), Danton (Mateusz Bieryt) oraz Desmoulins (Adam Wietrzyński). To do słuchania ich trwającego nieco ponad godzinę perorowania byli zmuszeni widzowie zebrani w Małopolskim Ogrodzie Sztuki.
Scenografia spektaklu składa się z dwóch głównych elementów: ogromnego ekranu, na którym wyświetlana jest projekcja spokojnego, kołysanego falami morskiego brzegu oraz z ogromnej piaskownicy, wypełniającej prawie całą przestrzeń sceny. Pośród miliardów ziarenek piasku majaczy krajobraz jak po bitwie – tu i ówdzie leży hełm, zniszczona zbroja, kilka wojskowych werbli. Pomiędzy przedmiotami leży trzech (wyrzuconych na brzeg?) mężczyzn. Zanim jednak ockną się i zaczną debatować o rewolucji, życiu, śmierci i wielu innych kwestiach ostatecznych, widzimy przechadzające się po scenie dwie markietanki (Agnieszka Judycka i Magdalena Osińska). Kobiety nucą jedną z popularnych wśród cywilów wojennych piosenek, jakie śpiewano np. na ulicach Warszawy.
Tworząc swoistą quasi-muzyczną klamrę (tak zaczyna się i kończy całe przedstawienie) towarzyszki rewolucjonistów przypominają o kontraście między teorią a praktyką, między wyobrażeniem a faktem. Tak jak oczywistym jest, że wojna to nie żadni ułani pod okienkiem i panny sznurem za mundurem tylko głód, gwałt, śmierć, mord itd., tak krasomówcze popisy trzech oratorów nie są niczym innym jak po prostu czystym teoretyzowaniem, pławieniem się w debatowaniu dla samego debatowania (swoją drogą wszyscy Panowie zasługują na brawa za świetną dykcję, trzymaną na dobrym poziomie przez cały czas trwania spektaklu).
Jeśli „przegadanie” spektaklu miało swój ukryty sens i miało pokazać, że we współczesnym świecie więcej mówimy o potrzebach zmian niż faktycznie zmieniamy rzeczywistość, to wszystko wyszło zgodnie z planem. Jeśli zaś celem było wciągnięcie widza w historie opowiadane przez bohaterów to śmiem twierdzić, że uwaga większości słuchaczy rozproszyła się mniej więcej po połowie przedstawienia. Użycie figury trzech upadłych francuskich rewolucjonistów jako punktu wyjścia dla debaty o potrzebie zmian, konieczności działania w sferze społecznej i politycznej Anno Domini 2021 ma zdaje się także swój symboliczny charakter: jest wyraźną aluzją do tych, którzy nadają ton wojnie polsko-polskiej, z jaką mamy do czynienia na co dzień. Czas starych dawno się skończył a młodych nie widać na horyzoncie. Dlatego też ciągle słuchamy gadających głów, które (będąc jeszcze osadzone na karkach ich właścicieli) powtarzają od dziesięcioleci te same komunały, „śpiewają” przeboje, które doskonale wszyscy znamy. I choć w Polsce nikt nie skończy na gilotynie to ciągle nie nastąpiło symboliczne odcięcie się od tych, których kariery zaczęły się jeszcze w starym systemie (zarówno z lewa, jak i z prawa). Z tej perspektywy Danton to oskarżenie, oczekiwanie na (r)ewolucję, która powinna nadejść. W spektaklu nie pojawia się nikt, kto miałby przejąć rząd dusz, twórcy nie dają widzom zalążka nadziei na zmianę – trójka bohaterów z piasku powstała i po przegadaniu tego, co było do przegadania, w piasek się obróciła. Markietanki zaśpiewały ponownie ten sam utwór, a Historia niestety dalej kołem się toczy.