"Kapitan Żbik i żółty saturator" na podstawie serii komiksów "Kapitan Żbik" w reż. Wojciecha Kościelniaka w Teatrze Syrena w Warszawie, pokaz online. Pisze Robert Trębicki w Teatrze dla Wszystkich.
„Kapitan Żbik i żółty saturator” to naprawdę świetny spektakl, wręcz stworzony dla pokolenia pamiętającego siermiężne czasy PRL-u. Przedstawienie niosą znakomite piosenki zbiorowe, które ku mojemu zadowoleniu stanowią w tej realizacji większość sporej ilości narracyjnych przebiegów. Wokalnie jest świetnie. Ale przede wszystkim zachwyca opracowanie instrumentalne zawierające elementy najmodniejszych rytmów i rozwiązań harmonicznych dawnych lat. Dla dzisiejszej młodzieży może wręcz pradawnych. Świetne aranżacje, znakomite „orkiestrowe” wykonanie – przydałaby się płyta do codziennego słuchania. Do tego wszystkiego utwory okraszone są bardzo dobrymi, gęstymi układami choreograficznymi, na scenie po prostu „dzieje się” i nie sposób od zespołu oderwać oczu. Dużo tańca, mnóstwo ruchu, wiele zabawnych działań, sceny niczym kratki z komiksu przebiegają na różnych wysokościach sceny. Podobnie rzecz ma się z samym tematem przedstawienia i nostalgii, którą poszczególne sekwencje wywołują. Pojawia się śmiech, westchnienie, budzą się wspomnienia – a to rzuconych do sklepu pomarańczy, automatu telefonicznego „połykającego” monety, domówki przy magnetofonie grundig (świetna choreografia rodem z klipów Bee Gees), zbiórki makulatury czy wszechmocnego kleju („guma arabska”).
Tytułowy komiks z kapitanem Żbikiem, wymyślony w 1967 roku, miał ocieplić wizerunek Milicji Obywatelskiej. Czy ocieplił? Szczerze mówiąc nie pamiętam, by ktoś z moich kolegów na Szmulowiźnie chciał być kimkolwiek z milicji w codziennych podwórkowych zabawach, ale komiks czytałem i kolekcjonowałem do końca jego dni 1982 roku, gdy już nie było czego ocieplać w milicyjnym wizerunku. I dziwne, ale dzieje się tak, jakby dziś historia znów w tym kontekście zatacza koło.
Na deskach Syreny widzimy ciepłego Żbika (w tej roli fantastycznie nonszalancki Maciej Maciejewski, z genialną charakteryzacją granatowych włosów znanych z komiksu) i jego podwładna Kapitan Ola – w tej roli znakomita, przezabawna Iga Rudnicka, która tak naprawdę kradnie całe przedstawienie. I wokalnie i aktorsko i „organoleptycznie” jest fantastyczna w każdym momencie – i tym służbowym i tym prywatnym, jakby bardziej lirycznym. Aktorka zaskakuje bogactwem środków aktorskich. To wielka frajda oglądać tę artystkę, a jeszcze większa słuchać jej wokalnych umiejętności.
Oczywiście, wszystkie moje „ochy i achy” nad głównym rolami w niczym nie umniejszają umiejętności i jakości pozostałych aktorów przedstawienia. Prym wiodą kobiety – przerażająco-przejmująca w swej krwiożerczej roli Ewelina Adamska-Porczyk z towarzyszeniem chóru w radzieckich mundurach, Barbara Melzer w ekologiczno-politycznym protest-songu. Ale panowie też dają radę – w pamięci wciąż mam zwłaszcza Michała Juraszka w znakomitym solowym szlagworcie, który nucę już trzeci dzień, bo nie chce wyjść z głowy, oj, nie chce. Ciekaw jestem czy i wam zapadnie w pamięć akurat ta piosenka?
Wybierzcie się do Teatru Syrena i miejcie swego faworyta do nucenia przy robocie albo na spacerze. Powstał na Litewskiej kolejny świetny spektakl. Bardzo polecam!