EN

10.02.2022, 12:33 Wersja do druku

widz_trebicki(nie)poleca: „Die Zauberflöte”

„Die Zauberflöte” Wolfganga Amadeusza Mozarta w reż. Andrzeja Klimczaka w Polskiej Operze Królewskiej w Warszawie. Pisze Robert Trębicki w Teatrze dla Wszystkich.

fot. Karpati & Zarewicz

Pierwsza rzecz, która przemyka przez moją głowę widząc dwie początkowe, kluczowe sceny przedstawienia, jest taka, że oto mamy do czynienia z jakimś nieogarniętym teatralnym marazmem i scenograficzną niemocą. Takie wrażenie pojawia się, kiedy patrzę na potrząsanie gumowym smokiem, widząc tylko jego ogon ukryty wśród ścian dekoracji. Zastanawiam się gdzie się podział  dramatyzm tej sytuacji i co tu się jeszcze może wydarzyć? Na szczęście na scenę weszły trzy damy i okiełznały te pozbawione grozy konwulsje. W drugiej sekwencji pojawiają się koszmarne, smętnie zwisające z sufitu sztuczne ptaki, mające sugerować polowanie na nie przez jedną z głównych postaci opery – widok to – przyznam – dość groteskowy. Trzeci realizacyjny bubel to słaba choreografia ograniczona do maszerowania po scenie oraz wznoszenia i opuszczania rąk – w moim przekonaniu świadczy to o zupełnym braku inscenizacyjnego pomysłu, a w obrazie taki ruch jawi się jako nijaki i wręcz staroświecki. Szkoda, bo, co jak co , ale taka firma jak Polska Opera Królewska powinna o te elementy scenograficzno-choreograficzne spektaklu zadbać z większym pietyzmem. I niczego w tym przypadku nie wytłumaczą małe gabaryty Teatru Stanisławowskiego. Wszak w poprzednich spektaklach bywało pod tym względem znacznie lepiej. Na szczęście to tylko jedyne mankamenty tego udanego pod względem wokalnym i muzycznym przedstawienia.

„Czarodziejski flet” to kultowa opera, która ma przede wszystkim działać na nasze bodźce słuchowe; przesłania filozoficzne, choć do tej pory przez muzykologów na różny sposób rozstrzygane, dla zwykłego widza chyba nie mają większego znaczenia. Stąd radość ogromna, bo wykonawstwo sprawia, że moje receptory szczęścia pracują na najwyższym poziomie wydzielania endorfin. Numerem jeden najnowszego spektaklu w POK  jest Paweł Michalczuk w roli Papagena, który błyszczy zarówno wokalnie jak i aktorsko – wszędzie jest go pełno i podejrzewam, że gdyby wdarł się na widownię, to zaciągnąłby również i widzów na scenę – oj, jak bardzo bym tego chciał. Pomimo statycznej formy spektaklu, można powiedzieć, że śpiewak ten wręcz roznosi deski teatru. Fenomenalna sceniczna osobowość. Chylę czoła i życzę sukcesów na wielu scenach nie tylko polskich, bo jestem przekonany, że to talent światowy.

Kolejna kluczowa postać spektaklu to Królowa Nocy  – w tej roli wspaniała Aleksandra Olczyk;  tylko dlaczego reżyser umieścił śpiewaczkę na przesuwanej wąskiej platformie, przez co – mam wrażenie – w najsłynniejszej arii operowej świata, którą zna nawet każdy laik, artystka bardziej musi skupić się na zachowaniu równowagi, a nie na emisji najwyższych z możliwych dźwięków. Doprawdy niepojęte.

fot. Karpati & Zarewicz

Pozostałe role są nie mniej poruszające – oglądam śpiewaków, a przede wszystkim podziwiam ich wokalne umiejętności z ogromną przyjemnością. Wyśmienite są Trzy Damy w interpretacji Tatiany Hempel-Gierlach, Marty Wyłomańskiej i Moniki Ledzion-Porczyńskiej. Przeurocze i świetne aktorsko.  Podobać się może Jacek Szponarski w głównej roli Tamina czy monumentalny w wyrazie Wojtek Gierlach w roli Sarastra. W tej ostatniej postaci odbija się pewna aktualność, która może nawiązywać do działań naszych środków masowego przekazu. O dziwo, choć Mozart napisał swoje dzieło ponad dwa wieki temu, ten wątek jaki nic przystaje do naszej obecnej rzeczywistości, i to jest przerażające…

I jeszcze kilka słów o orkiestrze, która jest w tym przedstawieniu bardzo dobrym akompaniamentem dla śpiewaków, a także znakomitą ilustracją dla scenicznych wydarzeń. Dawid Runtz, dyrygent i kierownik muzyczny, nie pozostawił pod tym względem żadnych złudzeń. Bo to właśnie orkiestra jest największym walorem tej klasycznej inscenizacji. Uwielbiam ten rodzaj muzykowania. No i jeszcze Dagmara Dudzińska, która przygotowując śpiewaków, zadbała o to, by każdy dźwięk pieścił nasze uszy i to w najwyższej jakości.

Z tym dziełem Mozarta jest jak z jego „Requiem”, gdzie by się nie pojawiło to i tak pójdę, przymknę oko nawet na sceniczne fanaberie, bo muzyczne wykonania, mniej czy bardziej tradycyjne, i tak pozytywnie naładują moje pragnienie kontaktu z tą genialną muzyką. Dlatego trzeba się koniecznie udać do Teatru w Łazienkach.  Polecam bardzo, bo naprawdę warto!

Co do treści, najciekawsze jest to, że zakochany bohater widział panią swego serca tylko na obrazku – nie muszę chyba mówić jak to współbrzmi z naszymi czasami, w których randki przez internet i inne Tindery stały się chlebem powszednim. Czyżby Mozart antycypował dzisiejsze poszukiwania miłości?

Tytuł oryginalny

widz_trebicki(nie)poleca: „Die Zauberflöte”

Źródło:

Teatr dla Wszystkich online
Link do źródła