„Alicji nie będzie” wg scen. Bartosza Porczyka i Michała Pabiana w reż. Bartosza Porczyka i Eweliny Adamskiej-Porczyk w Teatrze Collegium Nobilium w Warszawie. Pisze Robert Trębicki w Teatrze dla Wszystkich.
Kiedy przeczytałem na stronie Teatru Collegium Nobilium, że spektakl „Alicji nie będzie” to kolejne w Akademii Teatralnej przedstawienie o „robieniu teatru”, byłem – zwłaszcza po wcześniejszym, nieudanym „Castingu” – pełen obaw i niepokoju. Postanowiłem jednak przezwyciężyć swoją niechęć i zaryzykować, albowiem tym razem dyplom przygotowali studenci kierunku wokalno-aktorskiego, a do dzisiaj mam w pamięci znakomite inscenizacje muzyczne, które wyszły spod ręki choćby Anny Sroki-Hryń, Konstancji Bułhak, Wojciecha Kościelniaka czy Konrada Imieli.
Choć sam tytuł przedstawienia może odwoływać widzów do baśniowej opowieści o przygodach Alicji w Krainie Czarów Lewisa Carrolla, to jednak scenariusz Bartosza Porczyka i Michała Pabiana jest dość luźną, choć pełną wyraźnych asocjacji, transkrypcją tego utworu, który jest tu zaledwie kanwą dla stworzenia opowieści o ludzkich słabościach, ich przezwyciężaniu, o wsparciu bliskich nam osób, o młodzieńczej pasji i ciężkiej pracy na drodze do aktorskich sukcesów.
Na uwagę zasługują przede wszystkim świetnie zaaranżowane piosenki, pełne humoru i tekstowych olśnień – pojawi się Abba, piosenka siedmiu krasnoludków, będzie rap i mocniejsze brzmienia – a wszystko to znakomicie pozwala aktorom pokazać ich wszechstronne, wokalno-aktorsko-taneczne umiejętności, które – powiedzmy od razu – są naprawdę wysokie. Fantastyczna jest w kapitalnej piosence o larwach Bogumiła Bajor jako Motyl, która wprost przerażała wplatając swój psychopatyczny śmiech w czyściutko wykonane nutki. Julia Ćwian jako tytułowa Alicja zachwyca nie tylko lirycznością, potrafi rzucić soczystym przekleństwem, prezentując całą gamę scenicznych emocji, zarówno tych dramatycznych, jak i tych bardziej komediowych. W każdej z tych odsłon wypada świetnie. Magdalena Dąbkowska i Żaneta Rus z wdziękiem wykorzystują swoją atrakcyjną fizyczność, jedna w roli Pięknego Ptaka, druga jako Królowa, chwilami czarują publiczność niczym Marylin Monroe, jednocześnie prezentują ogromne możliwości głosowe, wchodząc chwilami w górne rejestry zarezerwowane z reguły dla śpiewaków operowych. Angelika Jasińska, Jędrzej Czerwonogrodzki i Jakub Cendrowski to nazwiska, które już znam, jeszcze niedawno podziwiałem ich kreacje w „Little Shop of Horrors” czy „Grease” w śródmiejskiej Scenie Relax. Tam z powodzeniem grają przy owacjach na stojąco, tu tylko potwierdzają swój niekwestionowany talent. Angelika w kociej kreacji robi ogromne „mrau”-wrażenie, energetyczny Jędrzej uwodzi panie swoim ciepłym, aksamitnym, niskim, wręcz radiowym głosem Niekapelusznika, a sercowy Jakub cudownie przechodzi ze stanów wzniosłych w te bardziej liryczne. I największa perła tego spektaklu, zjawiskowa Urszula Rossowska, która w roli Pana TikTaka wprost szaleje na scenie, podnosi koleżanki w tanecznych układach, zaznacza swą obecność nawet będąc trochę z tyłu, a śpiewa tak, że z wrażenia „spadły mi buty”. Jest wokalna góra, jest i piękny, prawie męski dół, pełen ciepła i wykonawczego spokoju. Cóż za szczęście, że przed Panią Urszulą jeszcze rok studiowania, bo będę miał okazję podziwiać jej talent w kolejnych, mam nadzieję, przedstawieniach.
W rewelacyjnych układach tanecznych, bezbłędnych intonacyjnie interpretacjach wokalnych i w oryginalnych, wypełnionych radością grania kreacjach aktorskich widać ogrom pracy Bartosza Porczyka i Eweliny Adamskiej-Porczyk, którzy to całe widowisko wymyśli i przepięknie zakomponowali.
A zatem mozolna droga do osiągnięcia wymarzonego sukcesu została rozpoczęta. Brawo za wielki neon nad sceną, który „podpowiada” temat piosenki, brawo za muzykę, brawo za światło, za wokalne przygotowanie, no i szczególne owacje należą się Annie Seniuk, która cały czas sekunduje studentom pojawiając się na ekranie, a na koniec tak, że aż łza się kreci, jakże trafnie podsumowuje istotę i sens aktorskiego życia.
W drugiej piosence pojawiają się słowa: „to zaszczyt być na scenie”. Dla mnie, zwykłego widza, to zaszczyt móc przebywać na widowni i chłonąć tak mądry, tak wspaniale wymyślony i wykonany spektakl, który za chwilę – bo taki już los dyplomów – zniknie z teatralnych desek. Bardzo, bardzo dziękuje.