„Don Juan" Moliera w reż. Piotra Kurzawy w Teatrze Polskim w Warszawie. Pisze Wiesław Kowalski w Teatrze dla Wszystkich.
Oczekiwania wobec kolejnych wystawień Moliera są zawsze bardzo duże. Tym razem w Teatrze Polskim w Warszawie sukces zagwarantować miał nie tylko sam tytuł i autor dramatu, ale i reżyser Piotr Kurzawa, który dał się już poznać z bardzo dobrej strony przy okazji solennie, choć nie wizjonersko (to nie ten typ reżysera), przygotowanego kilka lat temu w Teatrze Horzycy w Toruniu „Natana mędrca” Lessinga. Duże nadzieje wiązano również z obsadzonym w tytułowej roli Krzysztofem Kwiatkowskim, który jest jednym z najbardziej utalentowanych aktorów młodego pokolenia i sprawdza się znakomicie zarówno repertuarze romantycznym („Dziady”, „Irydion”), jak i współczesnym. Tymczasem w tradycyjnej inscenizacji Kurzawy niespodziewanie na pierwszy plan wysuwa się postać Sganarela w ujmującej i charyzmatycznej interpretacji Adama Biedrzyckiego, co jakże słusznie zauważyli niemal wszyscy dotychczasowi komentatorzy ostatniej premiery w teatrze Andrzeja Seweryna.
Kurzawa potraktował francuskiego klasyka, podobnie jak wcześniej Lessinga, z dużą dozą pietyzmu dla słowa i samej treści – to z nich głównie wywodzi tropy interpretacyjne, wszelkie dramaturgiczne uzasadnienia oraz zabiegi inscenizacyjne. W spektaklu, bez wątpienia nie nastawionym na czysty efekt, nie znajdziemy żadnej reżyserskiej ekstrawagancji. W konsekwencji z uwagą słuchamy dialogów Sgnarela z Don Juanem czy Pietrka (Paweł Krucz) z Karolką (Hanna Skarga), ale już pozbawione ekspresywności sceny z Donną Elwirą (Dorota Bzdyla), a szczególnie z Ojcem, są martwe, bo nie wychodzą poza jedynie wypowiedziane z powagą słowo. Dla Kurzawy, w przeciwieństwie do Mikołaja Grabowskiego czy Jerzego Grzegorzewskiego, dla których tekst był tylko punktem wyjścia do traktowanych wariacyjnie i nie bez ironii rozważań intelektualno-psychologicznych czy estetyczno-moralnych, te kategorie zdają się być momentami bez większego znaczenia. Być może tak akademicko potraktowana dramaturgia całości krępuje aktorów i stąd to pojawiające się niekiedy wrażenie nudy czy sztuczności. Jest w tym przedstawieniu jednak kilka scen, które zasługują na uwagę, jak choćby monolog Don Juana o hipokryzji (to najlepszy fragment roli Kwiatkowskiego, w pierwszej części mocno wycofanego, słusznie na premierze nagrodzony oklaskami chyba nie tylko za aktualność przekazu), ale już sceny z Komandorem czy finałowa śmierć głównego bohatera nie wywołują żadnego wrażenia. A może nawet śmieszą.