EN

2.03.2021, 10:42 Wersja do druku

Weneda kontra Gwinona

"Lilla Weneda" Juliusza Słowackiego w reż. Grzegorza Wiśniewskiego na Scenie Kameralnej Teatru Wybrzeże w Sopocie. Pisze Katarzyna Fryc w Gazecie Wyborczej - Trójmiasto.

„Lilia Weneda", najnowsza propozycja Teatru Wybrzeże, zapewne nie powtórzy sukcesu „Fedry" - poprzedniej realizacji Grzegorza Wiśniewskiego. Ale przedstawienie zapada w pamięć.

fot. Dominik Werner

Właśnie mija 20 lat, odkąd Grzegorz Wiśniewski został etatowym reżyserem Teatru Wybrzeże. Przez dwie dekady zrealizował w Trójmieście kilkanaście spektakli, w tym kilka, które przeszły do historii gdańskiej sceny. Są wśród nich znakomity „Zmierzch bogów" z 2013 roku, za który Wiśniewski otrzymał prestiżową nagrodę imienia Konrada Swinarskiego, a także „Płatonow" (2013), „Kto się boi Wirginii Woolf" (2015), „Bella Figura" (2018) czy wielokrotnie nagradzana „Fedra" z 2019 roku z Katarzyną Figurą w tytułowej roli.

Własny charakter pisma

Przez lata Wiśniewski oswoił widownię z charakterystycznym dla siebie, nowoczesnym stylem inscenizacji, w którym istotną rolę odgrywają scenograficzna kompozycja przestrzeni (zwykle w jakiś sposób zamkniętej), obecność kamery na scenie, wyrafinowane kostiumy, nietypowe rekwizyty. Kreśląc psychologiczne portrety bohaterów z ich skomplikowaną osobowością i historią, Wiśniewski nie unika przekroczeń ani eksponowania nagości.
Te cechy jego stylu odnajdziemy także w „Lilii Wenedzie", najnowszej propozycji Teatru Wybrzeże (spektakl wystawiany jest na Scenie Kameralnej w Sopocie).

W jego reżyserskiej interpretacji napisany prawie 200 lat temu i inspirowany upadkiem powstania listopadowego dramat Juliusza Słowackiego o dwóch zwaśnionych narodach: Lechitów i Wenedów - najeźdźców i podbitych, którzy zamieniają się rolami oprawców i ofiar - staje się współczesną historią o konflikcie postaw, rodzinnych więziach lub ich braku, a przede wszystkim o bezwzględności i bezsensie przemocy. I nieludzkim złu wielkich rozmiarów, którego początkiem jest zwykle brzemienna w skutkach decyzja jednej osoby, która pociąga za sobą lawinę nieszczęść. Ten głęboko humanitarny i pacyfistyczny w wymowie przekaz dodatkowo wzmacniają wyświetlane na scenie (na szczęście bez widocznych szczegółów) historyczne i współczesne zdjęcia ofiar wojen i pogromów.

fot. Dominik Werner/mat. teatru

Historia Gwinony

Dzieje upadku ludu Wenedów Słowacki opisał jako historię zabiegów Lilii Wenedy (w tej roli Magdalena Gorzelańczyk), córki przetrzymywanego w niewoli u Lechitów króla Wenedów Derwida (Krzysztof Matuszewski), o uwolnienie jej ojca. By go ocalić, Lilia Weneda obmyśla plan, który ma pomóc jej narodowi przetrwać. Ale dla ojca ocalenie ma sens tylko wówczas, gdy z niewoli wyjdzie razem ze swoją harfą, która daje siłę jemu i wszystkim Wenedom. Tą magiczną harfą u Wiśniewskiego jest wiara uosobiona w figurze Matki Boskiej i symbolizowana przez krzyże i różańce na piersiach Wenedów. Co wcale nie oznacza, że przemoc i zemsta są im obce.

W spektaklu Wiśniewskiego, który rozgrywa się w przestrzeni podzielonej na dwie płaszczyzny zdominowane przez dwa walczące ze sobą rody, postacią dominującą wcale nie jest Lilia Weneda - niewinna dziewczyna o złotym sercu, lecz jej antagonistka - zdeprawowana żona króla Lechitów Gwinona. Tę ciekawą postać brawurowo kreuje Katarzyna Dałek, która wyrasta na królową tego przedstawienia. Jej Gwinona, bezwzględna i żądna krwi jak Lady Makbet, bez mrugnięcia okiem posyła Derwida na śmierć, a nawet ma w tym perwersyjną przyjemność. Lecz kiedy zemsta Wenedów dosięga jej syna, jest otępiałą z bólu matką. Zimna intrygantka, za chwilę furiatka, bezwzględna, ale zdolna do ludzkich odruchów - rola Gwinony pozwala Katarzynie Dałek pokazać całą paletę jej aktorskich możliwości.

fot. Dominik Werner

Dla widzów dorosłych

„Lilia Weneda" jest spektaklem, w którym ogromną wagę przykłada się do słowa i staranności podawania tekstu. Akcja dramatu - jak to zwykle u Grzegorza Wiśniewskiego - toczy się niespiesznie, toteż są chwile, kiedy widzom musi wystarczyć kontemplowanie - skądinąd atrakcyjnej - wizualnej strony przedstawienia. Jednak takie rozwiązanie momentami skutkuje osłabieniem uwagi publiczności. W rezultacie powstał spektakl dla wymagającej (i pełnoletniej!) publiczności, otwartej na sceniczne innowacje i przekroczenia. Nie sądzę jednak, by „Lilla Weneda" powtórzyła sukces „Fedry" czy „Zmierzchu bogów". Ale przedstawienie z pewnością zapadnie w pamięć dzięki inscenizacyjnym pomysłom i świetnej roli Katarzyny Dałek.

Tytuł oryginalny

Weneda kontra Gwinona

Źródło:

Gazeta Wyborcza - Trójmiasto nr 50