EN

4.04.2022, 15:52 Wersja do druku

Wejść do wiejskiej izby przez czwartą ścianę

Gdy ktoś mówi o tańcu ludowym, na ogół w wyobraźni widzimy rozświetloną estradę, na której kwieciste spódnice, barwne kubraki i pstrokate kamizele układają się w geometryczne wzory – jak w kalejdoskopie, a pełni wigoru młodzi artyści chwytają za serca rozentuzjazmowaną widownię. I o tym pewnie kiedyś Wam napiszę. Dziś jednak chciałem zabrać Was do małych sal teatralnych, często zagubionych w peryferyjnie położonych regionach, gdzie taniec jest nieodłącznym elementem niemal każdego spektaklu, a aktorami są zwykli mieszkańcy wsi. Jest teatr, który po tańce w spektaklach teatralnych są z nami od bardzo dawna.

Już w najstarszym spośród znanych intermediów polskich z 1542 roku Baba Piszczkowa, Gordanka i Czuczyna hulają z pasterzami Taniec wieśniaczy. Potem po tańce wiejskie sięgał teatr szkolny, dworski i mieszczański. A w drugiej połowie XIX wieku nie tylko na wiodących ówcześnie scenach Krakowa, Lwowa i Warszawy, ale przede wszystkim w rozlicznych teatrzykach ogródkowych i na scenach prowincjonalnych, zaopatrzony w tańce chłopskie, teatr nurtu ludowego cieszył się największą popularnością. Jego powodzenie było tak duże, że kompozytor Adolf Sonnenfeld, zapytany o najskuteczniejszą receptę na sukces teatralny, wymienił tematykę chłopską i dodał wprost: „trochę tanzen i trochę singen”.

Współczesny teatr ludowy, to oczywiście odmienne zjawisko, będące rodzajem samym w sobie. Przede wszystkim kreowany jest on przez amatorów, którzy co prawda w różnym stopniu opanowują warsztat dramaturgiczny, reżyserski i aktorski, ale mają jedną, niezaprzeczalną przewagę nad dziewiętnastowiecznymi artystami, wywodzącymi się na ogół z warstwy mieszczańskiej – znają wieś z własnego doświadczenia, instynktownie wyczuwają problemy jej dawnych i obecnych mieszkańców, a swoją mową, gestyką i sposobem poruszania się wyrażają społeczną kulturę wsi w sposób najbardziej bezpośredni. I ci właśnie ludzie nie wyobrażają sobie, by nie sięgnąć po pieśń, muzykę i taniec, które w ich świadomości są jednością. Niejedną książkę napisano o trójjedynej chorei, a my – cóż że oczytani, doświadczeni – nadal nie wiemy, czy rozumiemy ten koncept tak jak starożytni. Oglądając spektakl współczesnego teatru ludowego nie musimy tego rozumieć – czujemy to w sobie.

A przy tym prezentacje te mają olbrzymią wartość kulturową. Któż inny w dzisiejszych czasach jest w stanie przekazać nam tę pieśń, muzykę instrumentalną i ten taniec bardziej prawdziwie niż oni? Oczywiście, są w archiwach liczne dokumentacje – skrupulatnie zgromadzone, opisane w mądrych książkach, egzemplifikowane w filmach, nagraniach i wywiadach, ożywiane i rekonstruowane przez niesionych ideami miłośników i fascynatów. Ale tu tańczą przed nami ludzie, którzy znają oryginalne środowisko tańców tradycyjnych od dziecka. Na scenie przywołują własne wspomnienia, odgrywają role swoich ojców i dziadków, rekonstruują ich relacje, w końcu odnoszą i adaptują elementy kultury dawnej wsi do współczesnych realiów. Synkretyczność prezentacji, zarysowanie szerszego kontekstu sytuacyjnego – często przez zespół wielopokoleniowy – bezpośredniość artystów, czy w końcu odwołanie się do archetypicznych i ciągle aktualnych charakterów i zachowań przełamują wszelkie bariery między wykonawcami a widownią, co daje się zauważyć poprzez żywe i spontaniczne reakcje publiczności. Nic więc dziwnego, że zaprezentowana w takiej atmosferze pieśń, instrumentalna przygrywka, czy wykonany taniec ma zupełnie inną wartość – utwory stają się zrozumiałe, a przez to bliskie i wartościowe. Nie patrzymy już na tańce podlaskie, kaszubskie, lubelskie, orawskie czy podhalańskie. Oglądając je, jesteśmy w izbie w Dokudowie, Bielsku Podlaskim, Soninie, Bukowinie Tatrzańskiej, Czarni, Lipnicy Wielkiej, Osięcinie, czy Mszanie Górnej.

Blisko nich sytuują się także inni mieszkańcy wiosek, którzy nie noszą „miana” teatru. Ot, zwyczajny zespół regionalny z nazwą zawsze odniesioną do lokalnej toponimii. To bowiem jest dla nich najważniejsze i nic więcej poza tym, co w śpiewie i tańcu wzięli wraz z ojcowizną, nie pokażą. Siłą rzeczy więc śpiew i taniec jest zaraz po identyfikacji regionalnej. Ale czy nie ma w tym, co robią, teatru? Jest, ale tylko ten odniesiony do znanej im rzeczywistości, muzyki i tańca. Są bowiem przede wszystkim skarbnikami własnej tradycji, czasami już tylko w zespole przekazywanej, tańców niepowtarzalnych i stylów nietuzinkowych. Ale jeszcze nie nieistniejących. Dla nich jest to bowiem świat cięgle żywy. Często, gdy są we własnym gronie, bawią się tym, co pokazują na scenie. I zdziwicie się – w niektórych wsiach swą wiarą w wartość tego, co prezentują zarazili pozostałych.

Mam wśród nich przyjaciół – Małgosię, Danusię, Monikę, Patryka, Bartka, Andrzeja… Na co dzień siedzą za biurkiem, uczą w szkole, zliczają faktury, grają, orzą, hodują krowy, konie lub owce. Już z daleka widać, że się odróżniają od wszystkich – wyraziści w ruchach, szerocy w geście, komunikatywni w mimice. Kiedy ich pytam, czy to dla nich ważne, to odpowiadają, że mają coś ważniejszego. Mają ich mały świat, naprawdę „ich” tańca. I mają dodatkowe święta w kalendarzu – dni, w których się tym światem dzielą z innymi.

Tytuł oryginalny

Wejść do wiejskiej izby przez czwartą ścianę

Źródło:

taniecPolska.pl
Link do źródła

Autor:

Tomasz Nowak

Data publikacji oryginału:

04.04.2022