EN

10.11.2022, 17:24 Wersja do druku

Weiss wg Libera i Kmiecika

Bohaterowie Weissa są do bólu współcześni. „Marat/Sade” nie jest żadną próbą historycznej rekonstrukcji, tylko wiwisekcją zmiany społecznej i analizą okoliczności czy warunków jej porażki Rozmowa z reżyserem Marcinem Liberem oraz dramaturgiem Michałem Kmiecikiem przed premierą spektaklu „Marat/Sade" we Wrocławskim Teatrze Współczesnym.

Dlaczego zdecydowaliście się wystawić sztukę Petera Weissa „Męczeństwo i śmierć Jean Paul Marata przedstawione przez zespół aktorski przytułku w Charenton pod kierownictwem Pana de Sade"?

Michał Kmiecik: Kilka ostatnich przedstawień, które zrobiliśmy z Marcinem, prowadziło nas do „Marata/Sade’a”. W „Rzeźni numer pięć” i „Naszych umarłych" jest wiele punktów stycznych z tekstem Weissa – na poziomie wrażliwości, tematów, gestów inscenizacyjnych czy strategii narracyjnych.

Marcin Liber: Zdecydowałem się wystawić spektakl na podstawie sztuki Petera Weissa z trzech powodów – dlatego że opowiada o śmierci, o rewolucji i o teatrze. Posługujemy się skrótem „Marat/Sade", bo w spektaklu ważną rolę odgrywa tych dwóch bohaterów i dialog, jaki między sobą prowadzą. Marat jest opętany ideą rewolucji, a markiz sceptycznie podchodzi do poczynań ludzkości. Dramat Petera Weissa powstał w latach 60., rewolucja była więc prosta w interpretacji – sztuka opowiadała o kompromitacji systemu komunistycznego i o wojnie w Wietnamie. Zdecydowałem się pozostawić widzom przestrzeń interpretacyjną – niech sami zdecydują, przez pryzmat której rewolucji będą czytać ten tekst. „Marat/Sade" to uniwersalna opowieść o mechanizmach, jakie pojawiają się w jej trakcie, niezależnie od tego, czy jest to rewolucja francuska, październikowa czy krwawa rewolucja Czerwonych Khmerów albo inne przewroty, które znamy z historii.

Peter Weiss opowiedział m.in. o rewolucji seksualnej w czasach rodzącej się kontrkultury. Na czym polega aktualność spektaklu „Marat/Sade”?

Marcin Liber: Interesuje mnie to, co wolno, a czego nie wolno w teatrze. Czy teatr jest przestrzenią, w której możemy się poczuć odrobinę bardziej wolni? Czy maska szaleńców, którą przybieramy, pozwala nam powiedzieć więcej i czy w związku z tym, że jesteśmy ludźmi teatru musimy być odizolowani i zamknięci?

Michał Kmiecik: Bohaterowie Weissa są do bólu współcześni. „Marat/Sade” nie jest żadną próbą historycznej rekonstrukcji, tylko wiwisekcją zmiany społecznej i analizą okoliczności czy warunków jej porażki. W związku z tym, że wszystkie postaci dramatu są w tę zmianę w ten czy inny sposób uwikłane, brzmi to bardzo współcześnie. Weiss nie pisał studium charakterów, a postaw i nie są one aż tak historycznie zmienne, jak by się mogło czy chciało wydawać.

Podstawowym tematem tej sztuki jest jednak restauracja monarchii, czyli klęska rewolucji, niespełnione nadzieje, rozgoryczenie i rozczarowanie. Nie bez znaczenia są też wszystkie refleksje autora o Niemczech, świetnie oddane w polskim przekładzie przez Andrzeja Wirtha. W bardzo wielu scenach Weiss bardzo wprost mówi o zaangażowaniu swoich rodaków w hitleryzm i nazistowską maszynę śmierci. Rewolucja francuska jest dla niego nie tylko konkretnym wydarzeniem historycznym, ale też, w tym najlepszym Brechtowskim sensie, modelem, dzięki któremu można przyglądać się innym historycznym wypadkom.

Zatem, korzystając z uprzejmości autora, w naszym przedstawieniu będziemy opowiadać o zawiedzionych nadziejach i niespełnionych obietnicach naszych czasów, bo wydaje mi się, że w epoce walących się porządków i wielkich zmian w świecie jest to temat najistotniejszy.

Dlaczego zdecydowałeś się obsadzić w wszystkich rolach także żeńskich mężczyzn?

Marcin Liber: Przytułek w Charentonie ma znamiona zamkniętego miejsca z obostrzeniami. Nie jest to przestrzeń o charakterze koedukacyjnym. Zamknięci w tym zakładzie mężczyźni są zmuszeni – wzorem teatru szekspirowskiego – odgrywać kobiece role, bo nie ma tam kobiet. Chodzi też o to, że w historii rewolucji są one niewidzialne, a w tekstach kultury kobiety-rewolucjonistki zostały wyparte przez mężczyzn. Nie dostrzegając kobiet, chcemy wyostrzyć ten temat.

Co wyniknie z tego, że na scenie będą sami mężczyźni?

Marcin Liber: Same niebezpieczne sprawy. To żywioł, czasami przypominający żywioł męskiej szatni. Bawimy się tym, ale przyglądamy się także niebezpieczeństwu wynikającemu z tego, że ten świat opowiadają nam szaleńcy, którzy są mężczyznami.

Jaką muzykę komponuje Tomasz Leszczyński, który jest nie tylko kompozytorem, ale ma także doświadczenie jako aktor?

Marcin Liber: Bedziemy świadkami konstruowania tego świata i teatru przez pacjentów-aktorów. Ma to mieć trochę znamiona grup teatralnych, które zajmują się niemalże wszystkim – od pisania scenariusza, do budowania scenografii czy odtwarzania wszelkich ról. Będzie to zatem muzyka industrialna i surowa, z brzmieniami przypominającymi stukot kluczy i narzędzi towarzyszących budowie mechanizmu jakim jest teatr.

Dlaczego zdecydowałeś się sięgnąć po muzyczny utwór Lecha Janerki?

Marcin Liber: Płyta Klausa Mitffocha jest dla mnie płytą formacyjną, a piosenkę „Ewo, rewo i ja" znam na pamięć i potrafię ją zaśpiewać obudzony w środku nocy. Nie ma lepszej piosenki o rewolucji.

W jakiej tonacji będzie utrzymany spektakl i czego możemy się po nim spodziewać?

Marcin Liber: Jako reżyser muszę się trochę postawić w roli Markiza de Sade, czyli reżysera spektaklu, który obejrzmy. To zabawa w teatr w teatrze i poza teatrem. Współtwórcą tego przedstawienia jest wyobraźnia i wrażliwość Markiza de Sade, a jego aktorzy nie są aktorami. To teatr, który może być trochę zwariowany, nawet bardzo zwariowany, czasami może przekraczać granice dobrego smaku i pozwolić sobie na więcej, niż gdybyśmy konstruowali normalne przedstawienie. To cudzysłów, który daje nam możliwość zrzucenia odpowiedzialności za to, co zobaczymy na Markiza de Sade – autora i reżysera przedstawienia.

Michał Kmiecik: Myślę, że to będzie bardzo poważny spektakl, co nie znaczy, że nie będzie przy tym bardzo, bardzo zabawny.

Źródło:

Materiał własny