„Winterreise” Franza Schuberta w wykonaniu Thomasa E. Bauera i Siegrfieda Mausera w Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie. Pisze Tomasz Domagała w Rara Avis, oficjalnym dzienniku festiwalu.
Odrzucony przez dziewczynę mężczyzna ucieka z jej domu w ciemną zimową noc, uprzedzając moment, gdy zostanie o to poproszony (przynajmniej tak to sobie wyobraża). Rusza, by odnaleźć własny szlak, w towarzystwie jedynego przyjaciela, który mu pozostał – księżyca. Na pożegnanie zostawia ukochanej znak swojej miłości – słowo „dobranoc” wyryte na bramie. Tak się mniej więcej przedstawia treść pieśni Gute Nacht, otwierającej Podróż zimową, cykl dwudziestu czterech utworów, skomponowany przez Franza Schuberta na kanwie romantycznych wierszy Wilhelma Mullera. Jedno z najwybitniejszych dzieł muzycznych epoki romantyzmu.
Bohater rusza więc w niezwykle emocjonalną podróż, która jest jednak kompletnie inna, niż te podejmowane przez ludzi na co dzień. Jej głównym celem nie jest bowiem dotarcie do punktu B, ale jak najszybsze opuszczenie punktu A; nie jakiekolwiek nowe doświadczenie, lecz ratunek poprzez porzucenie tego, co było. Inny więc jest też wektor i prędkość tej podróży, z godziny na godzinę – co zrozumiałe – wytracającej swój impet i temperaturę. To jednak nie wszystko, bo na ową czysto fizyczną ucieczkę w noc zostaje nałożony bowiem dodatkowo inny rodzaj podróży: wewnętrzny proces pogodzenia się z nieszczęśliwą miłością i znalezienia sposobu ocalenia w tej sytuacji samego siebie, co zresztą Bohater dosłownie precyzuje, mówiąc o odnalezieniu własnego szlaku. Podróż zimowa Mullera/Schuberta jest więc z tej perspektywy przede wszystkim zapisem wewnętrznej drogi bohatera do samego siebie, realizującym się w sprzężeniu z konkretną podróżą fizyczną, a dzieje się to na zasadzie strumienia świadomości: napotykane w rzeczywistości miejsca, sytuacje czy przedmioty stają się pretekstem do kolejnych myśli, ciągów skojarzeń i emocji. Te zaś układają się przy pomocy wierszy Mullera w kolejne etapy emocjonalnej ucieczki bohatera od ukochanej.
Trwa więc ucieczka w noc. Chorągiewka na dachu przywodzi na myśl niestałość ukochanej (Die Wetterfahne). Zimowa noc z kolei pobudza do myśli o zamarzających łzach, uniemożliwiających ukojenie (Gefrorne Tränen) i odrętwieniu (Erstarrung), z którego wyrywa bohatera na chwilę mijana po drodze bezlistna lipa (Der Lindenbaum), która poprzez wspomnienia przenosi go natychmiast do ukochanej. Po chwili więc podmiot liryczny ucieka w kontemplację natury, pretekstami zaś do swych rozważań czyniąc to, co napotyka po drodze: śnieg, powstające z niego stopniowo roztopowe strumienie czy wreszcie rzekę, do której wszystkie te wody spływają (Wasserflut, Auf dem Flusse, Rückblick). Trafia w końcu do chatki węglarza i tam odpoczywa (Rast), marząc – nie wiadomo, czy we śnie, czy na jawie – o wiośnie, kwiatach i miłości (Frühlingstraum). Część tę kończy refleksja bohatera, że w świecie tak pięknym i pełnym światła jego samotność stała się – na zasadzie kontrastu – dużo bardziej dojmująca (Einsamkeit). Potężne emocje się uspokoiły, bohater jest w stanie dostrzec rzeczywistość. Zaczyna się część II. Słychać trąbkę pocztową, ale na list od ukochanej nie ma co liczyć (Die Post). Wędrowiec rusza dalej, okazuje się jednak, że przez całą drogę w nieznane towarzyszy mu wrona, przywodząc na myśl śmierć (Die Krähe). Trafia teraz do wsi, gdzie we wstrząsający sposób opisuje żyjących w niej ludzi (Im Dorfe). Jakiś czas później, po burzy Bohater zauważa samotny drogowskaz, uświadamiający mu, że podróż jego jest w zasadzie drogą w jedną stronę (Der Wegweiser) – na cmentarz (Das Wirtshaus). Na końcu swej drogi spotyka wreszcie lirnika, którego nikt nie słucha (Der Leiermann). Jego refleksja kończy się bezpośrednim zwrotem do dziada: starcze przedziwny, czy chcesz iść stąd ze mną? Chcesz na swojej lirze zagrać moim pieśniom? Tyle Muller z Schubertem.
Gdy tak słuchałem w zeszły piątek wspaniałego barytona Thomasa E. Bauera oraz w niczym mu nieustępującego pianisty Siegfrieda Mausera, moje myśli raz po raz przenosiły się do Hamburga, gdzie w miejscowym Kunsthalle można właśnie podziwiać wielką retrospektywną wystawę malarstwa czołowego niemieckiego romantyka Caspara Davida Friedricha, autora słynnego Wędrowca nad morzem mgły. Wśród ściągniętych z całej Europy płócien można tam również podziwiać Pejzaż zimowy, obraz przedstawiający dwa pochylone drzewa na tle dużej połaci lasu, z którego zostało tylko kilkanaście kikutów drzew, sterczących teraz melancholijnie spod śniegu. Gdy się uważnie przyjrzeć temu obrazowi, okaże się, że między drzewami znajduje się niewielkich rozmiarów postać. Stoi do nas tyłem, o kulach i patrzy w tym samym, co my kierunku. Sens tej sceny, podobnie zresztą jak wielu innych obrazów Friedricha, jest taki, że człowiek jest niczym wobec potęgi natury, a realizuje się to właśnie poprzez napięcie, jakie tworzy się między obecnymi na jego obrazach postaciami, kilka razy pomniejszonymi w stosunku do olbrzymich z tej perspektywy elementów pejzażu a tymi właśnie elementami. Gdyby przyłożyć filtr tego malarstwa do sytuacji Podróży zimowej Schuberta, można by z powodzeniem napisać, że Caspar David Friedrich odmalowuje tę pierwszą powierzchowną warstwę zaklętej w niej sytuacji lirycznej, a więc potajemną zimową ucieczkę nieszczęśliwie zakochanego wędrowca, który mijając po drodze różne krajobrazy, staje się ich prawie niewidoczną częścią. Pieśni Schuberta zaś połączone w jedną całość talentem barytona oraz pianisty stają się z kolei tej Friedriechowej podróży negatywem: pejzaż zimowy staje się malutki, do monstrualnych rozmiarów urasta tu bowiem człowiek i jego doświadczenie, zagarniające z pejzażu to, co akurat mu jest potrzebne.
Taki to właśnie tragiczny paradoks, człowiek jest w centrum świata, zarazem totalnie się w nim nie licząc. Rozpisuję się tak obszernie o wizji świata zaprezentowanej przez autorów w tym cyklu, bo wydaje mi się, że muzyka w sposób niezwykle precyzyjny ją dopełnia czy może lepiej powiedzieć – oddaje. W znakomitej książce Iana Bostridge’a „Podróż zimowa” Schuberta. Anatomia obsesji (w znakomitym tłumaczeniu Szymona Żuchowskiego) znalazłem następującą informację: Sam Schubert, podczas tournée w Salzburgu w 1825 roku, pisał do brata, że jego pieśni i występy stworzyły nowy rodzaj sztuki, wymagający bardzo szczególnego związku pomiędzy śpiewakiem a akompaniatorem: Sposób, w jaki Vogl śpiewa, a ja mu towarzyszę na fortepianie, jakbyśmy byli jednością, jest czymś zupełnie nowym i niesłychanym. Gdy się bowiem z tej perspektywy przypatrzeć Podróży zimowej jej końcowy efekt polega właśnie na napięciu między pejzażem zimowym (muzyka), a pejzażem wewnętrznym bohatera (głos i emocje śpiewaka). Mamy więc tysiące możliwych wariantów, wszystko bowiem zależy od tego, jaki pejzaż wymaluje klawiszami pianista oraz jaką wersję siebie umieści w nim śpiewak. Ważne też jest oczywiście, żeby tworzyli jedność, proporcje są tu więc niezwykle istotne.
Piątkowy wieczór w świecie Thomasa E. Bauera oraz Siegfrieda Mausera był niezwykły. Od samego wejścia artystów, czuło się, że są ze sobą zespoleni, że będą ze sobą z pomocą tego utworu rozmawiać. Mauser zaczął Guten Nacht dość ofensywnie, wprowadzając jakiś rodzaj nerwowości, w którą Thomas E. Bauer wszedł z impetem, niejako ją podbijając, aczkolwiek w jego głosie czuć było zupełnie inne emocje, jakby chciał nas od razu zaprosić do namysłu nad sprzecznością sytuacji i emocjami, które nim targają. Nie będę tu szczegółowo opisywał ich interpretacyjnej podróży (kolejne piętro), ale gdyby ją spróbować uchwycić za pomocą obrazu Caspara Davida Friedricha, byłby to pejzaż zimowy z dującym wiatrem, któremu nie taki znów „mały” człowieczek dzielnie stawia opór, odkrywając, że owa droga wcale nie jest taka przypadkowa, jak mu się początkowo wydaje. Bauer to walczy z „pejzażem” Mausera, to mu się poddaje, stale niuansując rodzące się w tej przestrzeni uczucia. Finałowa pieśń Lirnik mnie zaskoczyła, bo miałem wrażenie, że spotkanie z owym starym człowiekiem uświadomiło bohaterowi, że ukrytym przed nim, choć gdzieś od dawna zapisanym w gwiazdach, celem tej podróży jest śmierć. W głosie śpiewaka pojawiło się zaskoczenie, ale i spokój, jakby Bohater wreszcie odnalazł własny ślad. W kilkusekundowej ciszy po zakończeniu występu zrobiło się nieswojo, a ja oczami wyobraźni zobaczyłem Wędrowca nad morzem mgły z obrazu Friedricha, jak po kilku sekundach bezruchu rusza krok dalej…